***
- Moją ulubioną piosenką w jej wykonaniu jest "Algun dia". To nieco smutny utwór, ale... jak dla mnie ma to coś. Tak więc proszę. "Algun dia" i Anahi. A zaraz po tym chwila przerwy.
Siedząc na zapleczu odpaliłem trzeciego już z kolei papierosa. Anahi śpiewała i miłości, a ja zastanawiałem się co tak w zasadzie czuję do Vivianny.
Uwielbiałem ją, temu nie mogłem zaprzeczyć. Ale czy aż w takim stopniu? Była tak cholernie skomplikowana... I te jej rozkminy, którymi dzieliła się ze swoimi słuchaczami. Momentami przyprawiały mnie o konsternację. Nie to, żebym aż tak często jej słuchał. Po prostu kiedy już to się zdarzało, nie mogłem pojąć jak to się dzieje, że z pozoru tak prosta dziewczyna, która przeważnie zbyt wiele nie mówi, zamykając się w czterech ścianach ma aż tyle do powiedzenia. Z jednej strony mnie to przerażało, z drugiej - pasjonowało. I jej zachowanie...
Najpierw naprawdę zawzięcie mnie całuje, by po chwili rozpłakać się przez jakiegoś palanta i przeprosić mnie za ten nagły napad czułości.
Oczywiście, mogłem stwierdzić, że mnie to nie obeszło. Problem jednak w tym, że tak nie było. Coś się wtedy wydarzyło. I wiem, że to było coś znaczącego.
A potem przyszedł ten facet i dużo rzeczy się zmieniło.
- Sam Smith. - usłyszałem w słuchawkach. Tego głosu nie mogłem pomylić z żadnym innym. - Utalentowana bestia, nie sądzicie? Tak, dziś będzie raczej spokojnie. "I'm not the only one". Kolejny, wart uwagi singiel. Przyznam szczerze, że początkowo denerwował mnie głos tego kolegi. Ale teraz muszę stwierdzić, że ma w sobie to coś. Myślę, że tu nie potrzeba komentarza. Po prostu się wsłuchajcie. Aa usłyszycie to, o czym mówię.
***
Budzik wyrwał mnie ze snu chwilę przed ósmą. Wyłączyłam go i z ledwo otworzonymi oczami udałam się do kuchni, gdzie zatroszczyłam się dla siebie o kubek mocnej kawy.
Spojrzałam na telefon, który powiadomił mnie, że jest wtorek. Wiedziałam, że dziś nie będę mogła odpuścić sobie wizyty w "Under the roses", po raz kolejny usprawiedliwiając się brakiem czasu.
Daniel otwierał wszystko o dziewiątej, więc miałam godzinę na ogarnięcie się - zarówno fizycznie jak i psychicznie - i dotarcie na miejsce.
"Poradzisz sobie." - podpowiadał mi wewnętrzny głos, gdy wzbierała we mnie niepewność dotycząca mojej relacji z jednym z kucharzy. To była długa godzina. Ale tak to już jest, gdy człowiek mieszka sam - a tym samym nie ma z kim porozmawiać - i ma zbyt wiele czasu na myślenie.
Jeszcze przed wyjściem z domu postanowiłam traktować go jak gdyby nic pomiędzy nami nie zaszło.
- Cześć! - przywitał mnie uśmiechnięty Daniel, gdy przekroczyłam próg kawiarenki.
- Witam pana. - odpowiedziałam z uśmiechem, by po chwili zniknąć na zapleczu.
Otworzyłam drzwi do biura - klucz był już w zamku, zapewne za sprawą blondyna - i pierwszą rzeczą, którą ujrzałam, był kubek kawy stojący na biurku.
- Pomyślałem, że może będziesz miała ochotę na coś na wzmocnienie. - usłyszałam za sobą głos chłopaka.
- Dziękuję. - powiedziałam, nawet nie odwracając się w jego stronę. Podeszłam do wieszaka stojącego z boku, pozbywając się w międzyczasie kurtki. Traktowanie go jak gdyby nigdy nic wcale nie było takie proste, jakby się mogło wydawać.
- A gdzie twój kubek? - spytałam, siadając w fotelu przy biurku.
Daniel stał w drzwiach oparty o futrynę, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Tradycyjnie na włosach miał bandanę. Kiedy na nią spojrzałam, przed oczyma stanął mi obraz z soboty, kiedy to przeczesywałam jego włosy dłonią.
"Ogarnij się!" - powiedziałam w myśli sama do siebie i upiłam łyk trunku, który miał mnie otrzeźwić. A przynajmniej moje myśli.
- Już wypiłem. - odezwał się, spoglądając na mnie nieodgadnionym wzrokiem. - Jestem tu od godziny. Trzeba było załatwić dostawy i ogarnąć rachunki. Ami całkiem o tym zapomniała. Wiesz, to jej roztrzepanie...
Kiedy mówił, uświadomiłam sobie, że to, czym on się zajął należało do moich obowiązków. W końcu zastępowałam Amelię, a to zwykle ona zajmowała się takimi rzeczami.
- Przepraszam. - oznajmiłam, wstając zza biurka i podchodząc bliżej niego. - Zapomniałam o tym całkowicie. Ostatnio sporo się dzieje i...
- Viv, okey, rozumiem. - przerwał mi, uśmiechając się delikatnie. - Poza tym, proszę cię, ja sam momentami nie ogarniam tej papierkowej roboty, bo wszystko mi się myli, a jestem tu praktycznie non stop. Nie to, że w ciebie nie wierzę, ale nie ogarnęłabyś tego. - stwierdził, po czym dostał pięścią w ramię.
Może mi się wydało, ale było ono całkiem twarde.
- ...przynajmniej nie od razu. - dodał po chwili, ujmując moją dłoń. Tą samą, która przed chwilą biła go w ramię.
Wtedy znów to poczułam. Coś, jakby mała iskierka, która przeskoczyła z niego na mnie i odwrotnie.
Spojrzałam na niego. Miał oczy utkwione w części mojej ręki, którą pogładził swoją dłonią.
- Może chodźmy do pracy. - powiedział nagle, puszczając moją dłoń i zniknął za drzwiami.
Jeszcze przez moment stałam tam tak, zastanawiając się co się przed chwilą stało.
Bo w zasadzie nic się nie stało. Po prostu złapał mnie za rękę. Cały problem leżał w tym, że nigdy tego nie robił. I nigdy kawa nie czekała na mnie na biurku. Przychodziłam tu już tak długo i zwykle sama musiałam ją sobie robić, co w zasadzie było normalne, bo każdy zajęty był swoją pracą.
A może po prostu szukałam drugiego dna, którego nie było?
Z zamyślenia wyrwał mnie Bobby, który nagle pojawił się w biurze.
- Viv, przyszedł jakiś facet i pyta o ciebie. - powiedział, a mnie stanęło coś w gardle.
"Niemożliwe." - pomyślałam, idąc w stronę sali za barmanem.
Kiedy zobaczyłam kto na mnie czeka, uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Michael! - niemalże zawołałam, gdy ujrzałam wysokiego szatyna stojącego koło baru.
Mężczyzna odwzajemnił wyraz twarzy i rozłożył ręce, a ja bez zastanowienia wpadłam w jego ramiona.
Michael Jones. Przyjaciel Carlon'a. O ile na widok tego drugiego miałam mieszane uczucia, o tyle spotkanie z nim było czymś przyjemnym. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy kiedyś jakoś specjalnie się kochali, ale nigdy żadne z nas nie powiedziało na to drugie złego słowa. Wspieraliśmy się nawzajem i zawsze mogliśmy na sobie polegać, choć nikt nigdy nie mówił tego na głos. Od skończenia szkoły nie mieliśmy zbytniego kontaktu, ale przy wysyłaniu chociażby życzeń świątecznych, zawsze otrzymywałam wiadomość zwrotną.
Nie kojarzyłam go jedynie z powiązań, jakie miał z Lynch'em. Swojego czasu spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, za sprawą pewnego projektu w który oboje byliśmy zaangażowani. Właśnie wtedy, praktycznie przez przypadek, poznałam go od tej drugiej strony. Tej, której nie znał żaden z jego znajomych. Było to na tyle interesujące i "głębokie", że zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Okazało się, że jednak ma serce. Bo spoglądając na jego zachowanie w szkole średniej, momentami można by było spierać się z tym stwierdzeniem.
-Viviana! Wyrosłaś. - stwierdził zaraz po tym, jak wypuścił mnie z objęć.
- Usiądziemy? - spytałam, wskazując na stolik pod ścianą. Kiwnął głową, a po chwili zajęci już byliśmy rozmową. Dowiedziałam się, że pracuje w firmie brata Carl'a. Opowiedział mi jak dostał tam pracę i co robił po skończeniu szkoły. Wypytywał co u mnie, jak żyję i czy czasem nie tęsknię za starymi znajomymi.
Na dźwięk ostatniego pytania w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wiedziałam, że jego pojawienie się tu nie mogło być przypadkiem, ale wciąż łudziłam się, że może jednak jest.
- Spytam wprost. - powiedziałam. - Carlon cię przysłał?
Michael się zmieszał. Czyli jednak to miało związek z nim.
- Od razu przysłał... - zaczął. - Kazał mi cię śledzić. Ale nie mów mu, że ci o tym powiedziałem, bo jeszcze doprowadzi do tego, że wyrzucą mnie z pracy, a z czegoś trzeba żyć. - dokończył, po czym szeroko się uśmiechnął.
No tak. Michael i jego poczucie humoru.
- Wiesz, wciąż się przyjaźnimy. - oznajmił, przybierając normalną minę. - Mówił mi o waszych spotkaniach i tak mi się przypomniały stare, dobre czasy. Pomyślałem, że cię odwiedzę.
Oparłam się o oparcie krzesełka na którym siedziałam i spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
- Dlaczego wydaje mi się, że ściemniasz? - spytałam. - Może minęło parę lat, ale wciąż nie umiesz kłamać.
Chłopak - o pardon, mężczyzna, bo na chłopaka już nie wyglądał - oparł łokcie na stoliku i lekko się uśmiechnął.
- Widzisz, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Zawsze potrafiłaś powiedzieć, kiedy nie mówię prawdy. - stwierdził.
- To dobrze, czy źle?
- To zależy. Dla ciebie to lepiej. Dla mnie średnio, bo wychodzi na to, że nie mogę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Czy mi się wydało, czy on przez chwilę próbował flirtować ze mną słownie? No, no... Chłopie...
- To jak jest? - zapytałam, przybierając pozę identyczną z tą, w jakiej znajdował się mój rozmówca.
Michael uśmiechnął się.
- Kazał mi cię wybadać. - powiedział. - Wiesz, czy wciąż jesteś na niego wściekła i jaki teraz masz do niego stosunek.
No nie. Czy Carlon'owi naprawdę mało było tych akcji z jego udziałem? W moim życiu wystarczająco namieszał. Ogarnęłam się w tego zamieszania, a on znów wszedł w nie w butami. I wkręcił w to jeszcze swojego przyjaciela.
- Nie to, że mnie to dziwi. - stwierdziłam, zakładając ręce na piersi i próbując nie puścić wiązanki pod adresem Lynch'a. - Po prostu zastanawiam się, dlaczego sam mnie o to nie spyta. Po co ciebie w to miesza.
- Wiesz, może jakoś za sobą nie przepadaliśmy, ale kiedyś raczej się dogadywaliśmy. Poza tym to mój kumpel. Trzeba sobie pomagać.
"Trzeba sobie pomagać...". Czyli, że co, że Carlon chce wrócić do tego, co było kiedyś? Czy może po prostu sprawdzić jak to by było, gdyby był ze mną, a nie z nią?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Wiedziałam jedynie, że ten chłopak coś kombinuje i muszę na niego uważać. I nie dać się zranić po raz drugi. Lub... pobić go jego własną bronią.
Wtem, przy moim boku pojawił się Daniel.
- Viv, sorry, że przeszkadzam, ale Sophie znów dziś nie przyszła i potrzebujemy kogoś do pomocy. - powiedział, obdarowując Michael'a spojrzeniem spod byka.
- Tak, już idę. - odpowiedziałam mu, po czym ten zniknął na zapleczu. - Przepraszam Michael, ale muszę brać się do pracy. Ami nie ma i ja zajmuję się interesem. Rozumiesz.
- Jasne, nie ma sprawy. - stwierdził, wstając i podchodząc, by uściskać mnie na do widzenia.
- Michael? - zaczęłam, gdy był już prawie przy wyjściu.
- Tak?
Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego torsie. Tak jak kiedyś, kiedy chciałam by zrobił dla mnie coś, czego nie chciał zrobić. Zawsze na końcu to robił.
- Dziękuję. - powiedziałam. - I gdyby była taka możliwość... Wiesz, żeby ta rozmowa została pomiędzy nami...
- Jasne. - oznajmił, posyłając mi jeden z tych swoich szczerych uśmiechów. - Trzeba samemu umieć radzić sobie ze swoimi problemami. Do zobaczenia. - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
***
Byłem zły, choć nie powinienem. Ponad pół godziny siedziała z tym gościem, szczerząc się do niego jak mysz do sera. Nie miałem pewności, czy to ten sam, który był u niej w sobotę, ale i tak czułem wściekłość. Wołałem ją już dobrą chwilę temu, a jej dalej nie było. Czy naprawdę tak trudno powiedzieć "do widzenia"?
Właśnie skończyłem parzyć kawę i już byłem w drodze na salę by zanieść ją klientowi - i przy okazji sprawdzić, czemu Viv jeszcze nie ma - gdy nagle pojawiła się w kuchni.
- To za co mam się brać? - spytała, w międzyczasie zakładając jeden z fartuszków wiszących przy wyjściu.
- Wszystko pod kontrolą. - odezwała się Sophie, która nawet nie wiem kiedy pojawiła się w kuchni.
Viviana spojrzała najpierw na nią, potem na mnie i znów na nią.
- Słyszałam, że cię dziś nie ma. - powiedziała ze zdezorientowaniem, które dało się wyczytać z jej głosu.
- Spokojnie, jestem. Spóźniłam się tylko. - stwierdziła. - Uciekł mi autobus i musiałam przejść się pieszo.
Viv bąknęła coś w stylu "ok", zdjęła fartuch i bez słowa udała się w stronę biura.
Chciałem za nią pójść i wytłumaczyć jej, że nie kłamałem - naprawdę myślałem, że jej nie będzie - ale Joseph zagonił mnie do ugniatania kruchego ciasta na szarlotkę.
Po kilkunastu minutach dziewczyna wpadła do nas na moment - zapewne by upewnić się, że wszystko gra - bąknęła coś o jakiejś sprawie do załatwienia i wyszła przez salę.
***
Carl nie kłamał. Zmieniła się zarówno psychicznie jak i fizycznie. Kiedyś wyglądała jak typowa nastolatka, a teraz... Gdyby nie to, że pierwsza się do mnie odezwała, miałbym mały problem z rozpoznaniem jej.
Wszedłem do biura chwilę przed 11. Ledwo zdążyłem usiąść, a wpadł tam mój przyjaciel.
- Jak było? - spytał od progu, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze. - odpowiedziałem, rozluźniając krawat i opierając się na oparciu krzesełka.
Chłopak podszedł do okna i wyjrzał za nie, jakby czegoś wypatrywał.
- Tam jej nie znajdziesz. - stwierdziłem, co wywołało na jego twarzy grymas.
- Śmieszne. - powiedział odchodząc od okna, po czym usadowił się na krześle po drugiej stronie mojego biurka. - Pytam poważnie. Dowiedziałeś się czegoś?
Powoli zaczynało bawić mnie to, że tak nagle zaczął interesować się Vivianą. Dziewczyna miała rację. Jeśli chciał wiedzieć czy ma u niej szansę, sam musiał o to spytać. Nie chciałem robić za pośrednika matrymonialnego. Z drugiej strony, to był mój kumpel. Z kolei z nią wiązała mnie relacja, której nie umiałem określić za pomocą słów. I to, jak ucieszyła się na mój widok...Kiedyś na nią leciałem, choć nikt o tym nie wiedział. Przeszło mi, choć nawet po tylu latach pozostała jakaś sympatia i pociąg do niej. Nie wiedziałem jeszcze do końca na jakim polu, ale istniało coś takiego.
Tak więc powstawało pytanie: jak to wszystko rozegrać, żeby
każdy mógł zyskać?
- Owszem. - oznajmiłem uroczystym tonem, jak gdybym miał jakąś cholernie ważną informację. Niemalże wyczuwałem to zniecierpliwienie bijące od Carlon'a. Dlatego specjalnie przedłużałem ten moment.
- Michael! - krzyknął i dopiero wtedy rozwinąłem wypowiedź.
- Pracuje w radiu, czasem pomaga Ami w "Under the roses", mieszka sama i ogólnie wygląda na zadowoloną z życia.
Lynch spojrzał na mnie jak na debila.
- A tak na serio. - zacząłem, mając szczery zamiar powiedzieć mu jak się sprawy mają. - Nie oczekuj, że pstrykniesz palcami, a ona jak na zawołanie wpadnie ci w ramiona. Nie wiem dokładnie jak to z wami było, ale powiem ci, że odzyskanie jej nie będzie takie proste. Ale jeśli naprawdę ci na niej zależy, to sobie poradzisz.
Mój przyjaciel siedział w milczeniu. Dopiero po chwili powiedział z ironią w głosie:
- Stary, na ciebie zawsze można liczyć.
Po czym wstał i udał się w stronę drzwi.
Nie wiedzieć czemu, zbulwersował mnie tym do tego stopnia, że ja też wstałem i zacząłem do niego krzyczeć.
- Czego ty do cholery oczekujesz? Że zostawisz jedną i na zawołanie dostaniesz drugą?
Carl zatrzymał się z ręką na klamce i odwrócił w moją stronę.
- I kto to mówi? - krzyknął. - Mam ci przypomnieć jak zachowywałeś się w liceum? Cicha woda, która w przeciągu trzech lat zaliczyła więcej lasek niż niejeden przez całe swoje życie.
- Zazdrosny? Trzeba było trzymać się ze mną, a nie przymilać do dziewczyny, która miała cię w dupie!
Chłopak spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
- Przynajmniej nie byłem takim skurwysynem jak ty. - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź wyszedł, trzaskając drzwiami.
***
Jak mógł mi to wypominać? Tak cholernie mi wtedy na niej zależało. I wiedział o tym. Nie liczyło się to, że dla niej byłem jedynie kolegą z ławki na chemii. Starałem się o nią, bo była dla mnie ideałem, czymś wymarzonym. I osiągnąłem swój cel, na który ciężko pracowałem.
Może nie byłem tak fajny jak on, ale przynajmniej wiedziałem co znaczy poświęcać się dla kogoś.
A wtedy wydawało mi się, że dla Vanessy warto było się poświęcać. Właśnie, wtedy.
- Wszystko ok? - spytała Olivia, sekretarka Michael'a, gdy wyszedłem z jego biura.
- Tak. - odpowiedziałem nie zagłębiając się w szczegóły i udałem się w stronę wyjścia z budynku.
Miałem tą wygodę, że mój brat był szefem i dzięki temu mogłem wychodzić kiedy chciałem. Rozumiał, że czasem po prostu muszę wyjść, żeby nie szkodzić innym ani bardziej nie zaszkodzić sobie.
Wsiadłem do samochodu i przedtem uchyliwszy okno, zapaliłem papierosa. Nie paliłem od skończenia szkoły średniej. Moim postanowieniem wtedy było rzucenie tego gówna i udało się.
Teraz jednak czułem, że tego potrzebuję, bo inaczej mógłbym coś rozwalić.
Nie mając z tym żadnego problemu przypomniałem sobie, że kiedyś Viviana porządnie opierniczyła mnie za ten sposób radzenia sobie ze stresem. Prawdę mówiąc, to trochę dzięki niej potem udało mi się powziąć decyzję o pozbyciu się nałogu. Jak na ironię, wracałem teraz do niego za jej przyczyną.
Nie oczekiwałem, że będzie łatwo. Byłem świadomy tego, że może wciąż mieć do mnie urazę. Ale po tym jak mnie pocałowała... Miałem nadzieję, że może będzie odrobinę łatwiej, że Michael pomoże mi ją wybadać i to, czego tak pragnę nastąpi szybciej.
A pragnąłem jej. Pod każdym względem. Jej dotyku, uśmiechu, wyrazu oczu kiedy jest zła, rozmowy o wszystkim i o niczym, świadomości, że jest moja i że ja jestem jej. Wszystkiego, co miało z nią związek.
Taka była prawda. Wpadłem. A uświadomiłem sobie to leżąc w sobotę w łóżku, kilka godzin po tym jak widziałem u niej w domu jakiegoś faceta.
Może to był zwykły kolega?
Kim by on nie był, musiałem pokazać jej, że jestem lepszy.
Zgasiłem papierosa w zapalniczce znajdującej się na drzwiach, zamknąłem okno i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Musiałem załatwić kilka rzeczy.
***
"Daniel, lecę prosto do studia. Muszę przygotować coś na dziś, wczoraj nie miałam do tego głowy. Trzymajcie się tam. W razie problemów dzwoń."
Przeczytałem wiadomość od Viv trzy razy, zastanawiając się co takiego powiedział jej ten facet. Była dopiero czwarta. Miała dwie godziny do audycji, a na pewno miała coś przygotowane. A nawet gdyby nie, potrafiła poradzić sobie bez planu.
A może nie była w studiu, tylko u niego?
"Stary, świrujesz". - podpowiedział mi jakiś głos w głowie. Byłem tego świadomy. Świrowałem. Na jej punkcie. A co najgorsze, to było silniejsze ode mnie. Nie potrafiłem o niej nie myśleć. Może gdyby nie ten sobotni wieczór i to, jak się przede mną otworzyła... Może wtedy trzymałbym wszystko na wodzy. Może.
Zgasiłem fajkę i wróciłem do kuchni.
***
- Teraz coś nowego. "Hands to myself" z nowej płyty Seleny Gomez. Wiedzieliśmy, że dziewczyna nad czymś pracuje, ale nie że nad aż tak dobrym czymś! Piosenka jest uzależniająca, co znaczy, że nie da się jej przesłuchać tylko raz i o niej zapomnieć. A teledysk! Myślę, że męskiemu gronu spodoba się on za samo ukazanie wdzięków piosenkarki. Polecam sprawdzić panowie. Podobnie jak całą płytę "Revival", która od kilku tygodni rządzi na sklepowych półkach.
Z głośników słychać było pierwsze dźwięki piosenki. Kupno tej płyty, było strzałem w dziesiątkę. Musiałam odgonić myśli od przeszłości - która w "niebezpieczny" sposób zaczęła mieszać się z teraźniejszością - tak więc przesłuchanie całego CD było idealnym wyjściem. Takie skupienie na słowach i muzyce, dźwiękach, przypominało mi to, jak bardzo sfiksowana byłam kiedyś na punkcie muzyki. Nie było czegoś, czego bym nie wiedziała na temat wydarzeń muzycznych, które miały wtedy miejsce. Przesłuchiwałam wszystkie nowo wydane płyty po kolei, oglądałam wszystkie występy z gali rozdania nagród muzycznych, analizowałam występy poszczególnych artystów i chłonęłam każdą kroplę wiedzy na tematy z tym związane. To były piękne czasy. Czasy, zanim w moim życiu jakąkolwiek rolę zaczęli odgrywać chłopcy. Potem było już tylko trudniej.
Wracając do domu tradycyjnie wstąpiłam na zakupy. Nie wiem jak to działało, byłam przecież dziewczyną, ale w mojej lodówce wiecznie świeciło pustkami. Lubiłam gotować, ale wydaje mi się, że odkąd zaczęłam mieszkać sama - a tym samym nie miałam komu tego robić - stwierdziłam, że nie ma sensu kupować zbyt wiele jedzenia, żeby przypadkiem się nie zmarnowało. Poza tym zawsze gdy byłam głodna mogłam udać się do "Under the roses" gdzie zawsze znalazłoby się coś do wszamania.
Wyszłam ze sklepu "obładowana" zakupioną bagietką, sokiem w kartonie i trzema zupkami chińskimi. Zapowiadała się niezła wyżerka.
Byłam już w mieszkaniu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam, nie patrząc nawet przez wizjer.
- Zamawiała pani dostawę do domu? - spytał stojący w drzwiach Daniel. W rękach trzymał pokaźnych rozmiarów pizzę.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, by wszedł do środka.
Z jednej strony chciałam pobyć sama, przemyśleć to i owo, ale z drugiej miałam dość samotności.
Czyżby to wyczuł?
Przez cały wieczór zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic. Doceniałam to. Wiedział, że mam o czym myśleć, nie chciał dokładać mi tematów do zadręczania się. Przynajmniej tak mi się wydawało. Opowiadał co ciekawego wydarzyło się, kiedy mnie nie było, jakie są plany na jutro i że musi kupić prezenty na święta.
Grudzień dopiero się zaczął, ale zarówno on jak i ja lubiliśmy mieć wszystko przygotowane wcześniej.
Tak więc umówiliśmy się następnego dnia na zakupy.
Środy w kawiarence były najmniej obleganym dniem, więc spokojnie mógł sobie odpuścić kilka godzin.
Blondyn wyszedł jeszcze przed północą, pożegnawszy się ze mną delikatnym uściskiem.
Byłam skołowana, ale zadowolona. Wciąż chciał spędzać ze mną czas jako zwykły przyjaciel, nie jak przyjaciel z którym się całowałam. I jak tu go nie kochać?
Spojrzałam na telefon, który powiadomił mnie, że jest wtorek. Wiedziałam, że dziś nie będę mogła odpuścić sobie wizyty w "Under the roses", po raz kolejny usprawiedliwiając się brakiem czasu.
Daniel otwierał wszystko o dziewiątej, więc miałam godzinę na ogarnięcie się - zarówno fizycznie jak i psychicznie - i dotarcie na miejsce.
"Poradzisz sobie." - podpowiadał mi wewnętrzny głos, gdy wzbierała we mnie niepewność dotycząca mojej relacji z jednym z kucharzy. To była długa godzina. Ale tak to już jest, gdy człowiek mieszka sam - a tym samym nie ma z kim porozmawiać - i ma zbyt wiele czasu na myślenie.
Jeszcze przed wyjściem z domu postanowiłam traktować go jak gdyby nic pomiędzy nami nie zaszło.
- Cześć! - przywitał mnie uśmiechnięty Daniel, gdy przekroczyłam próg kawiarenki.
- Witam pana. - odpowiedziałam z uśmiechem, by po chwili zniknąć na zapleczu.
Otworzyłam drzwi do biura - klucz był już w zamku, zapewne za sprawą blondyna - i pierwszą rzeczą, którą ujrzałam, był kubek kawy stojący na biurku.
- Pomyślałem, że może będziesz miała ochotę na coś na wzmocnienie. - usłyszałam za sobą głos chłopaka.
- Dziękuję. - powiedziałam, nawet nie odwracając się w jego stronę. Podeszłam do wieszaka stojącego z boku, pozbywając się w międzyczasie kurtki. Traktowanie go jak gdyby nigdy nic wcale nie było takie proste, jakby się mogło wydawać.
- A gdzie twój kubek? - spytałam, siadając w fotelu przy biurku.
Daniel stał w drzwiach oparty o futrynę, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Tradycyjnie na włosach miał bandanę. Kiedy na nią spojrzałam, przed oczyma stanął mi obraz z soboty, kiedy to przeczesywałam jego włosy dłonią.
"Ogarnij się!" - powiedziałam w myśli sama do siebie i upiłam łyk trunku, który miał mnie otrzeźwić. A przynajmniej moje myśli.
- Już wypiłem. - odezwał się, spoglądając na mnie nieodgadnionym wzrokiem. - Jestem tu od godziny. Trzeba było załatwić dostawy i ogarnąć rachunki. Ami całkiem o tym zapomniała. Wiesz, to jej roztrzepanie...
Kiedy mówił, uświadomiłam sobie, że to, czym on się zajął należało do moich obowiązków. W końcu zastępowałam Amelię, a to zwykle ona zajmowała się takimi rzeczami.
- Przepraszam. - oznajmiłam, wstając zza biurka i podchodząc bliżej niego. - Zapomniałam o tym całkowicie. Ostatnio sporo się dzieje i...
- Viv, okey, rozumiem. - przerwał mi, uśmiechając się delikatnie. - Poza tym, proszę cię, ja sam momentami nie ogarniam tej papierkowej roboty, bo wszystko mi się myli, a jestem tu praktycznie non stop. Nie to, że w ciebie nie wierzę, ale nie ogarnęłabyś tego. - stwierdził, po czym dostał pięścią w ramię.
Może mi się wydało, ale było ono całkiem twarde.
- ...przynajmniej nie od razu. - dodał po chwili, ujmując moją dłoń. Tą samą, która przed chwilą biła go w ramię.
Wtedy znów to poczułam. Coś, jakby mała iskierka, która przeskoczyła z niego na mnie i odwrotnie.
Spojrzałam na niego. Miał oczy utkwione w części mojej ręki, którą pogładził swoją dłonią.
- Może chodźmy do pracy. - powiedział nagle, puszczając moją dłoń i zniknął za drzwiami.
Jeszcze przez moment stałam tam tak, zastanawiając się co się przed chwilą stało.
Bo w zasadzie nic się nie stało. Po prostu złapał mnie za rękę. Cały problem leżał w tym, że nigdy tego nie robił. I nigdy kawa nie czekała na mnie na biurku. Przychodziłam tu już tak długo i zwykle sama musiałam ją sobie robić, co w zasadzie było normalne, bo każdy zajęty był swoją pracą.
A może po prostu szukałam drugiego dna, którego nie było?
Z zamyślenia wyrwał mnie Bobby, który nagle pojawił się w biurze.
- Viv, przyszedł jakiś facet i pyta o ciebie. - powiedział, a mnie stanęło coś w gardle.
"Niemożliwe." - pomyślałam, idąc w stronę sali za barmanem.
Kiedy zobaczyłam kto na mnie czeka, uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Michael! - niemalże zawołałam, gdy ujrzałam wysokiego szatyna stojącego koło baru.
Mężczyzna odwzajemnił wyraz twarzy i rozłożył ręce, a ja bez zastanowienia wpadłam w jego ramiona.
Michael Jones. Przyjaciel Carlon'a. O ile na widok tego drugiego miałam mieszane uczucia, o tyle spotkanie z nim było czymś przyjemnym. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy kiedyś jakoś specjalnie się kochali, ale nigdy żadne z nas nie powiedziało na to drugie złego słowa. Wspieraliśmy się nawzajem i zawsze mogliśmy na sobie polegać, choć nikt nigdy nie mówił tego na głos. Od skończenia szkoły nie mieliśmy zbytniego kontaktu, ale przy wysyłaniu chociażby życzeń świątecznych, zawsze otrzymywałam wiadomość zwrotną.
Nie kojarzyłam go jedynie z powiązań, jakie miał z Lynch'em. Swojego czasu spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, za sprawą pewnego projektu w który oboje byliśmy zaangażowani. Właśnie wtedy, praktycznie przez przypadek, poznałam go od tej drugiej strony. Tej, której nie znał żaden z jego znajomych. Było to na tyle interesujące i "głębokie", że zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Okazało się, że jednak ma serce. Bo spoglądając na jego zachowanie w szkole średniej, momentami można by było spierać się z tym stwierdzeniem.
-Viviana! Wyrosłaś. - stwierdził zaraz po tym, jak wypuścił mnie z objęć.
- Usiądziemy? - spytałam, wskazując na stolik pod ścianą. Kiwnął głową, a po chwili zajęci już byliśmy rozmową. Dowiedziałam się, że pracuje w firmie brata Carl'a. Opowiedział mi jak dostał tam pracę i co robił po skończeniu szkoły. Wypytywał co u mnie, jak żyję i czy czasem nie tęsknię za starymi znajomymi.
Na dźwięk ostatniego pytania w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wiedziałam, że jego pojawienie się tu nie mogło być przypadkiem, ale wciąż łudziłam się, że może jednak jest.
- Spytam wprost. - powiedziałam. - Carlon cię przysłał?
Michael się zmieszał. Czyli jednak to miało związek z nim.
- Od razu przysłał... - zaczął. - Kazał mi cię śledzić. Ale nie mów mu, że ci o tym powiedziałem, bo jeszcze doprowadzi do tego, że wyrzucą mnie z pracy, a z czegoś trzeba żyć. - dokończył, po czym szeroko się uśmiechnął.
No tak. Michael i jego poczucie humoru.
- Wiesz, wciąż się przyjaźnimy. - oznajmił, przybierając normalną minę. - Mówił mi o waszych spotkaniach i tak mi się przypomniały stare, dobre czasy. Pomyślałem, że cię odwiedzę.
Oparłam się o oparcie krzesełka na którym siedziałam i spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
- Dlaczego wydaje mi się, że ściemniasz? - spytałam. - Może minęło parę lat, ale wciąż nie umiesz kłamać.
Chłopak - o pardon, mężczyzna, bo na chłopaka już nie wyglądał - oparł łokcie na stoliku i lekko się uśmiechnął.
- Widzisz, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Zawsze potrafiłaś powiedzieć, kiedy nie mówię prawdy. - stwierdził.
- To dobrze, czy źle?
- To zależy. Dla ciebie to lepiej. Dla mnie średnio, bo wychodzi na to, że nie mogę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Czy mi się wydało, czy on przez chwilę próbował flirtować ze mną słownie? No, no... Chłopie...
- To jak jest? - zapytałam, przybierając pozę identyczną z tą, w jakiej znajdował się mój rozmówca.
Michael uśmiechnął się.
- Kazał mi cię wybadać. - powiedział. - Wiesz, czy wciąż jesteś na niego wściekła i jaki teraz masz do niego stosunek.
No nie. Czy Carlon'owi naprawdę mało było tych akcji z jego udziałem? W moim życiu wystarczająco namieszał. Ogarnęłam się w tego zamieszania, a on znów wszedł w nie w butami. I wkręcił w to jeszcze swojego przyjaciela.
- Nie to, że mnie to dziwi. - stwierdziłam, zakładając ręce na piersi i próbując nie puścić wiązanki pod adresem Lynch'a. - Po prostu zastanawiam się, dlaczego sam mnie o to nie spyta. Po co ciebie w to miesza.
- Wiesz, może jakoś za sobą nie przepadaliśmy, ale kiedyś raczej się dogadywaliśmy. Poza tym to mój kumpel. Trzeba sobie pomagać.
"Trzeba sobie pomagać...". Czyli, że co, że Carlon chce wrócić do tego, co było kiedyś? Czy może po prostu sprawdzić jak to by było, gdyby był ze mną, a nie z nią?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Wiedziałam jedynie, że ten chłopak coś kombinuje i muszę na niego uważać. I nie dać się zranić po raz drugi. Lub... pobić go jego własną bronią.
Wtem, przy moim boku pojawił się Daniel.
- Viv, sorry, że przeszkadzam, ale Sophie znów dziś nie przyszła i potrzebujemy kogoś do pomocy. - powiedział, obdarowując Michael'a spojrzeniem spod byka.
- Tak, już idę. - odpowiedziałam mu, po czym ten zniknął na zapleczu. - Przepraszam Michael, ale muszę brać się do pracy. Ami nie ma i ja zajmuję się interesem. Rozumiesz.
- Jasne, nie ma sprawy. - stwierdził, wstając i podchodząc, by uściskać mnie na do widzenia.
- Michael? - zaczęłam, gdy był już prawie przy wyjściu.
- Tak?
Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego torsie. Tak jak kiedyś, kiedy chciałam by zrobił dla mnie coś, czego nie chciał zrobić. Zawsze na końcu to robił.
- Dziękuję. - powiedziałam. - I gdyby była taka możliwość... Wiesz, żeby ta rozmowa została pomiędzy nami...
- Jasne. - oznajmił, posyłając mi jeden z tych swoich szczerych uśmiechów. - Trzeba samemu umieć radzić sobie ze swoimi problemami. Do zobaczenia. - dodał, po czym zniknął za drzwiami.
***
Byłem zły, choć nie powinienem. Ponad pół godziny siedziała z tym gościem, szczerząc się do niego jak mysz do sera. Nie miałem pewności, czy to ten sam, który był u niej w sobotę, ale i tak czułem wściekłość. Wołałem ją już dobrą chwilę temu, a jej dalej nie było. Czy naprawdę tak trudno powiedzieć "do widzenia"?
Właśnie skończyłem parzyć kawę i już byłem w drodze na salę by zanieść ją klientowi - i przy okazji sprawdzić, czemu Viv jeszcze nie ma - gdy nagle pojawiła się w kuchni.
- To za co mam się brać? - spytała, w międzyczasie zakładając jeden z fartuszków wiszących przy wyjściu.
- Wszystko pod kontrolą. - odezwała się Sophie, która nawet nie wiem kiedy pojawiła się w kuchni.
Viviana spojrzała najpierw na nią, potem na mnie i znów na nią.
- Słyszałam, że cię dziś nie ma. - powiedziała ze zdezorientowaniem, które dało się wyczytać z jej głosu.
- Spokojnie, jestem. Spóźniłam się tylko. - stwierdziła. - Uciekł mi autobus i musiałam przejść się pieszo.
Viv bąknęła coś w stylu "ok", zdjęła fartuch i bez słowa udała się w stronę biura.
Chciałem za nią pójść i wytłumaczyć jej, że nie kłamałem - naprawdę myślałem, że jej nie będzie - ale Joseph zagonił mnie do ugniatania kruchego ciasta na szarlotkę.
Po kilkunastu minutach dziewczyna wpadła do nas na moment - zapewne by upewnić się, że wszystko gra - bąknęła coś o jakiejś sprawie do załatwienia i wyszła przez salę.
***
Carl nie kłamał. Zmieniła się zarówno psychicznie jak i fizycznie. Kiedyś wyglądała jak typowa nastolatka, a teraz... Gdyby nie to, że pierwsza się do mnie odezwała, miałbym mały problem z rozpoznaniem jej.
Wszedłem do biura chwilę przed 11. Ledwo zdążyłem usiąść, a wpadł tam mój przyjaciel.
- Jak było? - spytał od progu, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze. - odpowiedziałem, rozluźniając krawat i opierając się na oparciu krzesełka.
Chłopak podszedł do okna i wyjrzał za nie, jakby czegoś wypatrywał.
- Tam jej nie znajdziesz. - stwierdziłem, co wywołało na jego twarzy grymas.
- Śmieszne. - powiedział odchodząc od okna, po czym usadowił się na krześle po drugiej stronie mojego biurka. - Pytam poważnie. Dowiedziałeś się czegoś?
Powoli zaczynało bawić mnie to, że tak nagle zaczął interesować się Vivianą. Dziewczyna miała rację. Jeśli chciał wiedzieć czy ma u niej szansę, sam musiał o to spytać. Nie chciałem robić za pośrednika matrymonialnego. Z drugiej strony, to był mój kumpel. Z kolei z nią wiązała mnie relacja, której nie umiałem określić za pomocą słów. I to, jak ucieszyła się na mój widok...Kiedyś na nią leciałem, choć nikt o tym nie wiedział. Przeszło mi, choć nawet po tylu latach pozostała jakaś sympatia i pociąg do niej. Nie wiedziałem jeszcze do końca na jakim polu, ale istniało coś takiego.
Tak więc powstawało pytanie: jak to wszystko rozegrać, żeby
każdy mógł zyskać?
- Owszem. - oznajmiłem uroczystym tonem, jak gdybym miał jakąś cholernie ważną informację. Niemalże wyczuwałem to zniecierpliwienie bijące od Carlon'a. Dlatego specjalnie przedłużałem ten moment.
- Michael! - krzyknął i dopiero wtedy rozwinąłem wypowiedź.
- Pracuje w radiu, czasem pomaga Ami w "Under the roses", mieszka sama i ogólnie wygląda na zadowoloną z życia.
Lynch spojrzał na mnie jak na debila.
- A tak na serio. - zacząłem, mając szczery zamiar powiedzieć mu jak się sprawy mają. - Nie oczekuj, że pstrykniesz palcami, a ona jak na zawołanie wpadnie ci w ramiona. Nie wiem dokładnie jak to z wami było, ale powiem ci, że odzyskanie jej nie będzie takie proste. Ale jeśli naprawdę ci na niej zależy, to sobie poradzisz.
Mój przyjaciel siedział w milczeniu. Dopiero po chwili powiedział z ironią w głosie:
- Stary, na ciebie zawsze można liczyć.
Po czym wstał i udał się w stronę drzwi.
Nie wiedzieć czemu, zbulwersował mnie tym do tego stopnia, że ja też wstałem i zacząłem do niego krzyczeć.
- Czego ty do cholery oczekujesz? Że zostawisz jedną i na zawołanie dostaniesz drugą?
Carl zatrzymał się z ręką na klamce i odwrócił w moją stronę.
- I kto to mówi? - krzyknął. - Mam ci przypomnieć jak zachowywałeś się w liceum? Cicha woda, która w przeciągu trzech lat zaliczyła więcej lasek niż niejeden przez całe swoje życie.
- Zazdrosny? Trzeba było trzymać się ze mną, a nie przymilać do dziewczyny, która miała cię w dupie!
Chłopak spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
- Przynajmniej nie byłem takim skurwysynem jak ty. - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź wyszedł, trzaskając drzwiami.
***
Jak mógł mi to wypominać? Tak cholernie mi wtedy na niej zależało. I wiedział o tym. Nie liczyło się to, że dla niej byłem jedynie kolegą z ławki na chemii. Starałem się o nią, bo była dla mnie ideałem, czymś wymarzonym. I osiągnąłem swój cel, na który ciężko pracowałem.
Może nie byłem tak fajny jak on, ale przynajmniej wiedziałem co znaczy poświęcać się dla kogoś.
A wtedy wydawało mi się, że dla Vanessy warto było się poświęcać. Właśnie, wtedy.
- Wszystko ok? - spytała Olivia, sekretarka Michael'a, gdy wyszedłem z jego biura.
- Tak. - odpowiedziałem nie zagłębiając się w szczegóły i udałem się w stronę wyjścia z budynku.
Miałem tą wygodę, że mój brat był szefem i dzięki temu mogłem wychodzić kiedy chciałem. Rozumiał, że czasem po prostu muszę wyjść, żeby nie szkodzić innym ani bardziej nie zaszkodzić sobie.
Wsiadłem do samochodu i przedtem uchyliwszy okno, zapaliłem papierosa. Nie paliłem od skończenia szkoły średniej. Moim postanowieniem wtedy było rzucenie tego gówna i udało się.
Teraz jednak czułem, że tego potrzebuję, bo inaczej mógłbym coś rozwalić.
Nie mając z tym żadnego problemu przypomniałem sobie, że kiedyś Viviana porządnie opierniczyła mnie za ten sposób radzenia sobie ze stresem. Prawdę mówiąc, to trochę dzięki niej potem udało mi się powziąć decyzję o pozbyciu się nałogu. Jak na ironię, wracałem teraz do niego za jej przyczyną.
Nie oczekiwałem, że będzie łatwo. Byłem świadomy tego, że może wciąż mieć do mnie urazę. Ale po tym jak mnie pocałowała... Miałem nadzieję, że może będzie odrobinę łatwiej, że Michael pomoże mi ją wybadać i to, czego tak pragnę nastąpi szybciej.
A pragnąłem jej. Pod każdym względem. Jej dotyku, uśmiechu, wyrazu oczu kiedy jest zła, rozmowy o wszystkim i o niczym, świadomości, że jest moja i że ja jestem jej. Wszystkiego, co miało z nią związek.
Taka była prawda. Wpadłem. A uświadomiłem sobie to leżąc w sobotę w łóżku, kilka godzin po tym jak widziałem u niej w domu jakiegoś faceta.
Może to był zwykły kolega?
Kim by on nie był, musiałem pokazać jej, że jestem lepszy.
Zgasiłem papierosa w zapalniczce znajdującej się na drzwiach, zamknąłem okno i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Musiałem załatwić kilka rzeczy.
***
"Daniel, lecę prosto do studia. Muszę przygotować coś na dziś, wczoraj nie miałam do tego głowy. Trzymajcie się tam. W razie problemów dzwoń."
Przeczytałem wiadomość od Viv trzy razy, zastanawiając się co takiego powiedział jej ten facet. Była dopiero czwarta. Miała dwie godziny do audycji, a na pewno miała coś przygotowane. A nawet gdyby nie, potrafiła poradzić sobie bez planu.
A może nie była w studiu, tylko u niego?
"Stary, świrujesz". - podpowiedział mi jakiś głos w głowie. Byłem tego świadomy. Świrowałem. Na jej punkcie. A co najgorsze, to było silniejsze ode mnie. Nie potrafiłem o niej nie myśleć. Może gdyby nie ten sobotni wieczór i to, jak się przede mną otworzyła... Może wtedy trzymałbym wszystko na wodzy. Może.
Zgasiłem fajkę i wróciłem do kuchni.
***
- Teraz coś nowego. "Hands to myself" z nowej płyty Seleny Gomez. Wiedzieliśmy, że dziewczyna nad czymś pracuje, ale nie że nad aż tak dobrym czymś! Piosenka jest uzależniająca, co znaczy, że nie da się jej przesłuchać tylko raz i o niej zapomnieć. A teledysk! Myślę, że męskiemu gronu spodoba się on za samo ukazanie wdzięków piosenkarki. Polecam sprawdzić panowie. Podobnie jak całą płytę "Revival", która od kilku tygodni rządzi na sklepowych półkach.
Z głośników słychać było pierwsze dźwięki piosenki. Kupno tej płyty, było strzałem w dziesiątkę. Musiałam odgonić myśli od przeszłości - która w "niebezpieczny" sposób zaczęła mieszać się z teraźniejszością - tak więc przesłuchanie całego CD było idealnym wyjściem. Takie skupienie na słowach i muzyce, dźwiękach, przypominało mi to, jak bardzo sfiksowana byłam kiedyś na punkcie muzyki. Nie było czegoś, czego bym nie wiedziała na temat wydarzeń muzycznych, które miały wtedy miejsce. Przesłuchiwałam wszystkie nowo wydane płyty po kolei, oglądałam wszystkie występy z gali rozdania nagród muzycznych, analizowałam występy poszczególnych artystów i chłonęłam każdą kroplę wiedzy na tematy z tym związane. To były piękne czasy. Czasy, zanim w moim życiu jakąkolwiek rolę zaczęli odgrywać chłopcy. Potem było już tylko trudniej.
Wracając do domu tradycyjnie wstąpiłam na zakupy. Nie wiem jak to działało, byłam przecież dziewczyną, ale w mojej lodówce wiecznie świeciło pustkami. Lubiłam gotować, ale wydaje mi się, że odkąd zaczęłam mieszkać sama - a tym samym nie miałam komu tego robić - stwierdziłam, że nie ma sensu kupować zbyt wiele jedzenia, żeby przypadkiem się nie zmarnowało. Poza tym zawsze gdy byłam głodna mogłam udać się do "Under the roses" gdzie zawsze znalazłoby się coś do wszamania.
Wyszłam ze sklepu "obładowana" zakupioną bagietką, sokiem w kartonie i trzema zupkami chińskimi. Zapowiadała się niezła wyżerka.
Byłam już w mieszkaniu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam, nie patrząc nawet przez wizjer.
- Zamawiała pani dostawę do domu? - spytał stojący w drzwiach Daniel. W rękach trzymał pokaźnych rozmiarów pizzę.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, by wszedł do środka.
Z jednej strony chciałam pobyć sama, przemyśleć to i owo, ale z drugiej miałam dość samotności.
Czyżby to wyczuł?
Przez cały wieczór zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic. Doceniałam to. Wiedział, że mam o czym myśleć, nie chciał dokładać mi tematów do zadręczania się. Przynajmniej tak mi się wydawało. Opowiadał co ciekawego wydarzyło się, kiedy mnie nie było, jakie są plany na jutro i że musi kupić prezenty na święta.
Grudzień dopiero się zaczął, ale zarówno on jak i ja lubiliśmy mieć wszystko przygotowane wcześniej.
Tak więc umówiliśmy się następnego dnia na zakupy.
Środy w kawiarence były najmniej obleganym dniem, więc spokojnie mógł sobie odpuścić kilka godzin.
Blondyn wyszedł jeszcze przed północą, pożegnawszy się ze mną delikatnym uściskiem.
Byłam skołowana, ale zadowolona. Wciąż chciał spędzać ze mną czas jako zwykły przyjaciel, nie jak przyjaciel z którym się całowałam. I jak tu go nie kochać?