piątek, 25 grudnia 2015

6.

- Kto z Was pamięta hity swojego dzieciństwa? - powiedziałam, odstawiając kubek z kawą na blat biurka. - Żebyśmy się źle nie zrozumieli, mam na myśli muzykę. W moim wypadku był to pewien meksykański zespół wykonujący latino-pop. Wiecie już o kim mówię? RBD, czyli skrót od Rebelde. Grupa stworzona na potrzeby serialu dla młodzieży. No cóż. Spodobała im się ta wspólna zabawa i tak już zostało. Co prawda grupa już od dawna nie istnieje, ale pozostał po niej całkiem spory spadek. Pięć płyt w języku hiszpańskim i jedna po angielsku. Co prawda może i nie grali zbytnio poruszającej muzyki, aczkolwiek nie można zarzucić im braku predyspozycji muzycznych, zwłaszcza jednej z wokalistek. Mam na myśli Anahi. Tak ogólnie, to całkiem ciekawa postać, ale po szczegóły odsyłam Was do Wujka Google.

***

- Moją ulubioną piosenką w jej wykonaniu jest "Algun dia". To nieco smutny utwór, ale... jak dla mnie ma to coś. Tak więc proszę. "Algun dia" i Anahi. A zaraz po tym chwila przerwy.
Siedząc na zapleczu odpaliłem trzeciego już z kolei papierosa. Anahi śpiewała i miłości, a ja zastanawiałem się co tak w zasadzie czuję do Vivianny.
Uwielbiałem ją, temu nie mogłem zaprzeczyć. Ale czy aż w takim stopniu? Była tak cholernie skomplikowana... I te jej rozkminy, którymi dzieliła się ze swoimi słuchaczami. Momentami przyprawiały mnie o konsternację. Nie to, żebym aż tak często jej słuchał. Po prostu kiedy już to się zdarzało, nie mogłem pojąć jak to się dzieje, że z pozoru tak prosta dziewczyna, która przeważnie zbyt wiele nie mówi, zamykając się w czterech ścianach ma aż tyle do powiedzenia. Z jednej strony mnie to przerażało, z drugiej - pasjonowało. I jej zachowanie...
Najpierw naprawdę zawzięcie mnie całuje, by po chwili rozpłakać się przez jakiegoś palanta i przeprosić mnie za ten nagły napad czułości.
Oczywiście, mogłem stwierdzić, że mnie to nie obeszło. Problem jednak w tym, że tak nie było. Coś się wtedy wydarzyło. I wiem, że to było coś znaczącego.
A potem przyszedł ten facet i dużo rzeczy się zmieniło.
- Sam Smith. - usłyszałem w słuchawkach. Tego głosu nie mogłem pomylić z żadnym innym. - Utalentowana bestia, nie sądzicie? Tak, dziś będzie raczej spokojnie. "I'm not the only one". Kolejny, wart uwagi singiel. Przyznam szczerze, że początkowo denerwował mnie głos tego kolegi. Ale teraz muszę stwierdzić, że ma w sobie to coś. Myślę, że tu nie potrzeba komentarza. Po prostu się wsłuchajcie. Aa usłyszycie to, o czym mówię.

***

Budzik wyrwał mnie ze snu chwilę przed ósmą. Wyłączyłam go i z ledwo otworzonymi oczami udałam się do kuchni, gdzie zatroszczyłam się dla siebie o kubek mocnej kawy.
Spojrzałam na telefon, który powiadomił mnie, że jest wtorek. Wiedziałam, że dziś nie będę mogła odpuścić sobie wizyty w "Under the roses", po raz kolejny usprawiedliwiając się brakiem czasu.
Daniel otwierał wszystko o dziewiątej, więc miałam godzinę na ogarnięcie się - zarówno fizycznie jak i psychicznie - i dotarcie na miejsce.
"Poradzisz sobie." - podpowiadał mi wewnętrzny głos, gdy wzbierała we mnie niepewność dotycząca mojej relacji z jednym z kucharzy. To była długa godzina. Ale tak to już jest, gdy człowiek mieszka sam - a tym samym nie ma z kim porozmawiać - i ma zbyt wiele czasu na myślenie.
Jeszcze przed wyjściem z domu postanowiłam traktować go jak gdyby nic pomiędzy nami nie zaszło.
- Cześć! - przywitał mnie uśmiechnięty Daniel, gdy przekroczyłam próg kawiarenki.
- Witam pana. - odpowiedziałam z uśmiechem, by po chwili zniknąć na zapleczu.
Otworzyłam drzwi do biura - klucz był już w zamku, zapewne za sprawą blondyna - i pierwszą rzeczą, którą ujrzałam, był kubek kawy stojący na biurku.
- Pomyślałem, że może będziesz miała ochotę na coś na wzmocnienie. - usłyszałam za sobą głos chłopaka.
- Dziękuję. - powiedziałam, nawet nie odwracając się w jego stronę. Podeszłam do wieszaka stojącego z boku, pozbywając się w międzyczasie kurtki. Traktowanie go jak gdyby nigdy nic wcale nie było takie proste, jakby się mogło wydawać.
- A gdzie twój kubek? - spytałam, siadając w fotelu przy biurku.
Daniel stał w drzwiach oparty o futrynę, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Tradycyjnie na włosach miał bandanę. Kiedy na nią spojrzałam, przed oczyma stanął mi obraz z soboty, kiedy to przeczesywałam jego włosy dłonią.
"Ogarnij się!" - powiedziałam w myśli sama do siebie i upiłam łyk trunku, który miał mnie otrzeźwić. A przynajmniej moje myśli.
- Już wypiłem. - odezwał się, spoglądając na mnie nieodgadnionym wzrokiem. - Jestem tu od godziny. Trzeba było załatwić dostawy i ogarnąć rachunki. Ami całkiem o tym zapomniała. Wiesz, to jej roztrzepanie...
Kiedy mówił, uświadomiłam sobie, że to, czym on się zajął należało do moich obowiązków. W końcu zastępowałam Amelię, a to zwykle ona zajmowała się takimi rzeczami.
- Przepraszam. - oznajmiłam, wstając zza biurka i podchodząc bliżej niego. - Zapomniałam o tym całkowicie. Ostatnio sporo się dzieje i...
- Viv, okey, rozumiem. - przerwał mi, uśmiechając się delikatnie. - Poza tym, proszę cię, ja sam momentami nie ogarniam tej papierkowej roboty, bo wszystko mi się myli, a jestem tu praktycznie non stop. Nie to, że w ciebie nie wierzę, ale nie ogarnęłabyś tego. - stwierdził, po czym dostał pięścią w ramię.
Może mi się wydało, ale było ono całkiem twarde.
- ...przynajmniej nie od razu. - dodał po chwili, ujmując moją dłoń. Tą samą, która przed chwilą biła go w ramię.
Wtedy znów to poczułam. Coś, jakby mała iskierka, która przeskoczyła z niego na mnie i odwrotnie.
Spojrzałam na niego. Miał oczy utkwione w części mojej ręki, którą pogładził swoją dłonią.
- Może chodźmy do pracy. - powiedział nagle, puszczając moją dłoń i zniknął za drzwiami.
Jeszcze przez moment stałam tam tak, zastanawiając się co się przed chwilą stało.
Bo w zasadzie nic się nie stało. Po prostu złapał mnie za rękę. Cały problem leżał w tym, że nigdy tego nie robił. I nigdy kawa nie czekała na mnie na biurku. Przychodziłam tu już tak długo i zwykle sama musiałam ją sobie robić, co w zasadzie było normalne, bo każdy zajęty był swoją pracą.
A może po prostu szukałam drugiego dna, którego nie było?
Z zamyślenia wyrwał mnie Bobby, który nagle pojawił się w biurze.
- Viv, przyszedł jakiś facet i pyta o ciebie. - powiedział, a mnie stanęło coś w gardle.
"Niemożliwe." - pomyślałam, idąc w stronę sali za barmanem.
Kiedy zobaczyłam kto na mnie czeka, uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Michael! - niemalże zawołałam, gdy ujrzałam wysokiego szatyna stojącego koło baru.
Mężczyzna odwzajemnił wyraz twarzy i rozłożył ręce, a ja bez zastanowienia wpadłam w jego ramiona.
Michael Jones. Przyjaciel Carlon'a. O ile na widok tego drugiego miałam mieszane uczucia, o tyle spotkanie z nim było czymś przyjemnym. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy kiedyś jakoś specjalnie się kochali, ale nigdy żadne z nas nie powiedziało na to drugie złego słowa. Wspieraliśmy się nawzajem i zawsze mogliśmy na sobie polegać, choć nikt nigdy nie mówił tego na głos. Od skończenia szkoły nie mieliśmy zbytniego kontaktu, ale przy wysyłaniu chociażby życzeń świątecznych, zawsze otrzymywałam wiadomość zwrotną.
Nie kojarzyłam go jedynie z powiązań, jakie miał z Lynch'em. Swojego czasu spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, za sprawą pewnego projektu w który oboje byliśmy zaangażowani. Właśnie wtedy, praktycznie przez przypadek, poznałam go od tej drugiej strony. Tej, której nie znał żaden z jego znajomych. Było to na tyle interesujące i "głębokie", że zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Okazało się, że jednak ma serce. Bo spoglądając na jego zachowanie w szkole średniej, momentami można by było spierać się z tym stwierdzeniem.
-Viviana! Wyrosłaś. - stwierdził zaraz po tym, jak wypuścił mnie z objęć.
- Usiądziemy? - spytałam, wskazując na stolik pod ścianą. Kiwnął głową, a po chwili zajęci już byliśmy rozmową. Dowiedziałam się, że pracuje w firmie brata Carl'a. Opowiedział mi jak dostał tam pracę i co robił po skończeniu szkoły. Wypytywał co u mnie, jak żyję i czy czasem nie tęsknię za starymi znajomymi.
Na dźwięk ostatniego pytania w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wiedziałam, że jego pojawienie się tu nie mogło być przypadkiem, ale wciąż łudziłam się, że może jednak jest.
- Spytam wprost. - powiedziałam. - Carlon cię przysłał?
Michael się zmieszał. Czyli jednak to miało związek z nim.
- Od razu przysłał... - zaczął. - Kazał mi cię śledzić. Ale nie mów mu, że ci o tym powiedziałem, bo jeszcze doprowadzi do tego, że wyrzucą mnie z pracy, a z czegoś trzeba żyć. - dokończył, po czym szeroko się uśmiechnął.
No tak. Michael  i jego poczucie humoru.
- Wiesz, wciąż się przyjaźnimy. - oznajmił, przybierając normalną minę. - Mówił mi o waszych spotkaniach i tak mi się przypomniały stare, dobre czasy. Pomyślałem, że cię odwiedzę.
Oparłam się o oparcie krzesełka na którym siedziałam i spojrzałam na niego, unosząc jedną brew.
- Dlaczego wydaje mi się, że ściemniasz? - spytałam. - Może minęło parę lat, ale wciąż nie umiesz kłamać.
Chłopak - o pardon, mężczyzna, bo na chłopaka już nie wyglądał - oparł łokcie na stoliku i lekko się uśmiechnął.
- Widzisz, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Zawsze potrafiłaś powiedzieć, kiedy nie mówię prawdy. - stwierdził.
- To dobrze, czy źle?
- To zależy. Dla ciebie to lepiej. Dla mnie średnio, bo wychodzi na to, że nie mogę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
Czy mi się wydało, czy on przez chwilę próbował flirtować ze mną słownie? No, no... Chłopie...
- To jak jest? - zapytałam, przybierając pozę identyczną z tą, w jakiej znajdował się mój rozmówca.
Michael uśmiechnął się.
- Kazał mi cię wybadać. - powiedział. - Wiesz, czy wciąż jesteś na niego wściekła i jaki teraz masz do niego stosunek.
No nie. Czy Carlon'owi naprawdę mało było tych akcji z jego udziałem? W moim życiu wystarczająco namieszał. Ogarnęłam się w tego zamieszania, a on znów wszedł w nie w butami. I wkręcił w to jeszcze swojego przyjaciela.
- Nie to, że mnie to dziwi. - stwierdziłam, zakładając ręce na piersi i próbując nie puścić wiązanki pod adresem Lynch'a. - Po prostu zastanawiam się, dlaczego sam mnie o to nie spyta. Po co ciebie w to miesza.
- Wiesz, może jakoś za sobą nie przepadaliśmy, ale kiedyś raczej się dogadywaliśmy. Poza tym to mój kumpel. Trzeba sobie pomagać.
"Trzeba sobie pomagać...". Czyli, że co, że Carlon chce wrócić do tego, co było kiedyś? Czy może po prostu sprawdzić jak to by było, gdyby był ze mną, a nie z nią?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Wiedziałam jedynie, że ten chłopak coś kombinuje i muszę na niego uważać. I nie dać się zranić po raz drugi. Lub... pobić go jego własną bronią.
Wtem, przy moim boku pojawił się Daniel.
- Viv, sorry, że przeszkadzam, ale Sophie znów dziś nie przyszła i potrzebujemy kogoś do pomocy.  - powiedział, obdarowując Michael'a spojrzeniem spod byka.
- Tak, już idę. - odpowiedziałam mu, po czym ten zniknął na zapleczu. - Przepraszam Michael, ale muszę brać się do pracy. Ami nie ma i ja zajmuję się interesem. Rozumiesz.
- Jasne, nie ma sprawy. - stwierdził, wstając i podchodząc, by uściskać mnie na do widzenia.
- Michael? - zaczęłam, gdy był już prawie przy wyjściu.
- Tak?
Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego torsie. Tak jak kiedyś, kiedy chciałam by zrobił dla mnie coś, czego nie chciał zrobić. Zawsze na końcu to robił.
- Dziękuję. - powiedziałam. - I gdyby była taka możliwość... Wiesz, żeby ta rozmowa została pomiędzy nami...
- Jasne. - oznajmił, posyłając mi jeden z tych swoich szczerych uśmiechów. - Trzeba samemu umieć radzić sobie ze swoimi problemami. Do zobaczenia. - dodał, po czym zniknął za drzwiami.

***

Byłem zły, choć nie powinienem. Ponad pół godziny siedziała z tym gościem, szczerząc się do niego jak mysz do sera. Nie miałem pewności, czy to ten sam, który był u niej w sobotę, ale i tak czułem wściekłość. Wołałem ją już dobrą chwilę temu, a jej dalej nie było. Czy naprawdę tak trudno powiedzieć "do widzenia"?
Właśnie skończyłem parzyć kawę i już byłem w drodze na salę by zanieść ją klientowi - i przy okazji sprawdzić, czemu Viv jeszcze nie ma - gdy nagle pojawiła się w kuchni.
- To za co mam się brać? - spytała, w międzyczasie zakładając jeden z fartuszków wiszących przy wyjściu.
- Wszystko pod kontrolą. - odezwała się Sophie, która nawet nie wiem kiedy pojawiła się w kuchni.
Viviana spojrzała najpierw na nią, potem na mnie i znów na nią.
- Słyszałam, że cię dziś nie ma. - powiedziała ze zdezorientowaniem, które dało się wyczytać z jej głosu.
- Spokojnie, jestem. Spóźniłam się tylko. - stwierdziła. - Uciekł mi autobus i musiałam przejść się pieszo.
Viv bąknęła coś w stylu "ok", zdjęła fartuch i bez słowa udała się w stronę biura.
Chciałem za nią pójść i wytłumaczyć jej, że nie kłamałem - naprawdę myślałem, że jej nie będzie - ale Joseph zagonił mnie do ugniatania kruchego ciasta na szarlotkę.
Po kilkunastu minutach dziewczyna wpadła do nas na moment - zapewne by upewnić się, że wszystko gra - bąknęła coś o jakiejś sprawie do załatwienia i wyszła przez salę.

***

Carl nie kłamał. Zmieniła się zarówno psychicznie jak i fizycznie. Kiedyś wyglądała jak typowa nastolatka, a teraz... Gdyby nie to, że pierwsza się do mnie odezwała, miałbym mały problem z rozpoznaniem jej.
Wszedłem do biura chwilę przed 11. Ledwo zdążyłem usiąść, a wpadł tam mój przyjaciel.
- Jak było? - spytał od progu, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze. - odpowiedziałem, rozluźniając krawat i opierając się na oparciu krzesełka.
Chłopak podszedł do okna i wyjrzał za nie, jakby czegoś wypatrywał.
- Tam jej nie znajdziesz. - stwierdziłem, co wywołało na jego twarzy grymas.
- Śmieszne. - powiedział odchodząc od okna, po czym usadowił się na krześle po drugiej stronie mojego biurka. - Pytam poważnie. Dowiedziałeś się czegoś?
Powoli zaczynało bawić mnie to, że tak nagle zaczął interesować się Vivianą. Dziewczyna miała rację. Jeśli chciał wiedzieć czy ma u niej szansę, sam musiał o to spytać. Nie chciałem robić za pośrednika matrymonialnego. Z drugiej strony, to był mój kumpel. Z kolei z nią wiązała mnie relacja, której nie umiałem określić za pomocą słów. I to, jak ucieszyła się na mój widok...Kiedyś na nią leciałem, choć nikt o tym nie wiedział. Przeszło mi, choć nawet po tylu latach pozostała jakaś sympatia i pociąg do niej. Nie wiedziałem jeszcze do końca na jakim polu, ale istniało coś takiego.
Tak więc powstawało pytanie: jak to wszystko rozegrać, żeby
każdy mógł zyskać?
- Owszem. - oznajmiłem uroczystym tonem, jak gdybym miał jakąś cholernie ważną informację. Niemalże wyczuwałem to zniecierpliwienie bijące od Carlon'a. Dlatego specjalnie przedłużałem ten moment.
- Michael! - krzyknął i dopiero wtedy rozwinąłem wypowiedź.
- Pracuje w radiu, czasem pomaga Ami w "Under the roses", mieszka sama i ogólnie wygląda na zadowoloną z życia.
Lynch spojrzał na mnie jak na debila.
- A tak na serio. - zacząłem, mając szczery zamiar powiedzieć mu jak się sprawy mają. - Nie oczekuj, że pstrykniesz palcami, a ona jak na zawołanie wpadnie ci w ramiona. Nie wiem dokładnie jak to z wami było, ale powiem ci, że odzyskanie jej nie będzie takie proste. Ale jeśli naprawdę ci na niej zależy, to sobie poradzisz.
Mój przyjaciel siedział w milczeniu. Dopiero po chwili powiedział z ironią w głosie:
- Stary, na ciebie zawsze można liczyć.
Po czym wstał i udał się w stronę drzwi.
Nie wiedzieć czemu, zbulwersował mnie tym do tego stopnia, że ja też wstałem i zacząłem do niego krzyczeć.
- Czego ty do cholery oczekujesz? Że zostawisz jedną i na zawołanie dostaniesz drugą?
Carl zatrzymał się z ręką na klamce i odwrócił w moją stronę.
- I kto to mówi? - krzyknął. - Mam ci przypomnieć jak zachowywałeś się w liceum? Cicha woda, która w przeciągu trzech lat zaliczyła więcej lasek niż niejeden przez całe swoje życie.
- Zazdrosny? Trzeba było trzymać się ze mną, a nie przymilać do dziewczyny, która miała cię w dupie!
Chłopak spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
- Przynajmniej nie byłem takim skurwysynem jak ty. - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź wyszedł, trzaskając drzwiami.

***

Jak mógł mi to wypominać? Tak cholernie mi wtedy na niej zależało. I wiedział o tym. Nie liczyło się to, że dla niej byłem jedynie kolegą z ławki na chemii. Starałem się o nią, bo była dla mnie ideałem, czymś wymarzonym. I osiągnąłem swój cel, na który ciężko pracowałem.
Może nie byłem tak fajny jak on, ale przynajmniej wiedziałem co znaczy poświęcać się dla kogoś.
A wtedy wydawało mi się, że dla Vanessy warto było się poświęcać. Właśnie, wtedy.
- Wszystko ok? - spytała Olivia, sekretarka Michael'a, gdy wyszedłem z jego biura.
- Tak. - odpowiedziałem nie zagłębiając się w szczegóły i udałem się w stronę wyjścia z budynku.
Miałem tą wygodę, że mój brat był szefem i dzięki temu mogłem wychodzić kiedy chciałem. Rozumiał, że czasem po prostu muszę wyjść, żeby nie szkodzić innym ani bardziej nie zaszkodzić sobie.
Wsiadłem do samochodu i przedtem uchyliwszy okno, zapaliłem papierosa. Nie paliłem od skończenia szkoły średniej. Moim postanowieniem wtedy było rzucenie tego gówna i udało się.
Teraz jednak czułem, że tego potrzebuję, bo inaczej mógłbym coś rozwalić.
Nie mając z tym żadnego problemu przypomniałem sobie, że kiedyś Viviana porządnie opierniczyła mnie za ten sposób radzenia sobie ze stresem. Prawdę mówiąc, to trochę dzięki niej potem udało mi się powziąć decyzję o pozbyciu się nałogu. Jak na ironię, wracałem teraz do niego za jej przyczyną.
Nie oczekiwałem, że będzie łatwo. Byłem świadomy tego, że może wciąż mieć do mnie urazę. Ale po tym jak mnie pocałowała... Miałem nadzieję, że może będzie odrobinę łatwiej, że Michael pomoże mi ją wybadać i to, czego tak pragnę nastąpi szybciej.
A pragnąłem jej. Pod każdym względem. Jej dotyku, uśmiechu, wyrazu oczu kiedy jest zła, rozmowy o wszystkim i o niczym, świadomości, że jest moja i że ja jestem jej. Wszystkiego, co miało z nią związek.
Taka była prawda. Wpadłem. A uświadomiłem sobie to leżąc w sobotę w łóżku, kilka godzin po tym jak widziałem u niej w domu jakiegoś faceta.
Może to był zwykły kolega?
Kim by on nie był, musiałem pokazać jej, że jestem lepszy.
Zgasiłem papierosa w zapalniczce znajdującej się na drzwiach, zamknąłem okno i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Musiałem załatwić kilka rzeczy.

***

"Daniel, lecę prosto do studia. Muszę przygotować coś na dziś, wczoraj nie miałam do tego głowy. Trzymajcie się tam. W razie problemów dzwoń."

Przeczytałem wiadomość od Viv trzy razy, zastanawiając się co takiego powiedział jej ten facet. Była dopiero czwarta. Miała dwie godziny do audycji, a na pewno miała coś przygotowane. A nawet gdyby nie, potrafiła poradzić sobie bez planu.
A może nie była w studiu, tylko u niego?
"Stary, świrujesz". - podpowiedział mi jakiś głos w głowie. Byłem tego świadomy. Świrowałem. Na jej punkcie. A co najgorsze, to było silniejsze ode mnie. Nie potrafiłem o niej nie myśleć. Może gdyby nie ten sobotni wieczór i to, jak się przede mną otworzyła... Może wtedy trzymałbym wszystko na wodzy. Może.
Zgasiłem fajkę i wróciłem do kuchni.

***

- Teraz coś nowego. "Hands to myself" z nowej płyty Seleny Gomez. Wiedzieliśmy, że dziewczyna nad czymś pracuje, ale nie że nad aż tak dobrym czymś! Piosenka jest uzależniająca, co znaczy, że nie da się jej przesłuchać tylko raz i o niej zapomnieć. A teledysk! Myślę, że męskiemu gronu spodoba się on za samo ukazanie wdzięków piosenkarki. Polecam sprawdzić panowie. Podobnie jak całą płytę "Revival", która od kilku tygodni rządzi na sklepowych półkach.
Z głośników słychać było pierwsze dźwięki piosenki. Kupno tej płyty, było strzałem w dziesiątkę. Musiałam odgonić myśli od przeszłości - która w "niebezpieczny" sposób zaczęła mieszać się z teraźniejszością - tak więc przesłuchanie całego CD było idealnym wyjściem. Takie skupienie na słowach i muzyce, dźwiękach, przypominało mi to, jak bardzo sfiksowana byłam kiedyś na punkcie muzyki. Nie było czegoś, czego bym nie wiedziała na temat wydarzeń muzycznych, które miały wtedy miejsce. Przesłuchiwałam wszystkie nowo wydane płyty po kolei, oglądałam wszystkie występy z gali rozdania nagród muzycznych, analizowałam występy poszczególnych artystów i chłonęłam każdą kroplę wiedzy na tematy z tym związane. To były piękne czasy. Czasy, zanim w moim życiu jakąkolwiek rolę zaczęli odgrywać chłopcy. Potem było już tylko trudniej.

Wracając do domu tradycyjnie wstąpiłam na zakupy. Nie wiem jak to działało, byłam przecież dziewczyną, ale w mojej lodówce wiecznie świeciło pustkami. Lubiłam gotować, ale wydaje mi się, że odkąd zaczęłam mieszkać sama - a tym samym nie miałam komu tego robić - stwierdziłam, że nie ma sensu kupować zbyt wiele jedzenia, żeby przypadkiem się nie zmarnowało. Poza tym zawsze gdy byłam głodna mogłam udać się do "Under the roses" gdzie zawsze znalazłoby się coś do wszamania.
Wyszłam ze sklepu "obładowana" zakupioną bagietką, sokiem w kartonie i trzema zupkami chińskimi. Zapowiadała się niezła wyżerka.
Byłam już w mieszkaniu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam, nie patrząc nawet przez wizjer.
- Zamawiała pani dostawę do domu? - spytał stojący w drzwiach Daniel. W rękach trzymał pokaźnych rozmiarów pizzę.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, by wszedł do środka.
Z jednej strony chciałam pobyć sama, przemyśleć to i owo, ale z drugiej miałam dość samotności.
Czyżby to wyczuł?
Przez cały wieczór zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic. Doceniałam to. Wiedział, że mam o czym myśleć, nie chciał dokładać mi tematów do zadręczania się. Przynajmniej tak mi się wydawało. Opowiadał co ciekawego wydarzyło się, kiedy mnie nie było, jakie są plany na jutro i że musi kupić prezenty na święta.
Grudzień dopiero się zaczął, ale zarówno on jak i ja lubiliśmy mieć wszystko przygotowane wcześniej.
Tak więc umówiliśmy się następnego dnia na zakupy.
Środy w kawiarence były najmniej obleganym dniem, więc spokojnie mógł sobie odpuścić kilka godzin.
Blondyn wyszedł jeszcze przed północą, pożegnawszy się ze mną delikatnym uściskiem.
Byłam skołowana, ale zadowolona. Wciąż chciał spędzać ze mną czas jako zwykły przyjaciel, nie jak przyjaciel z którym się całowałam. I jak tu go nie kochać?

poniedziałek, 10 listopada 2014

5.

W porze obiadowej "Under the roses" było zwykle zapchane po brzegi. Kiedy tylko przekroczyłam próg kawiarenki wiedziałam, że zanim Ami znajdzie chwilę na rozmowę, mogą minąć wieki.
W kuchni przywitał mnie Daniel.
- Viv! Dawno cię nie było. Ostatnio szybko zniknęłaś. - przeszedł od razu do sedna. Zawiązałam fartuch na biodrach, chwyciłam notatnik z długopisem i już miałam iść na salę, kiedy nagle chłopak złapał mnie za łokieć.
Nie to, że nie chciałam z nim rozmawiać. Po prostu najpierw musiałam porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Lubiłam Daniel'a, ale mogłam przy nim palnąć coś, czego potem bym żałowała. Potrzebowałam wygadać się przed kimś, kto nawet jeśli powiem coś głupiego zrozumie to i - jeśli zajdzie taka potrzeba - wybaczy.
- Naprawdę się martwiłem. - zaczął. - Wszyscy się martwiliśmy. - poprawił się, kiedy zauważył zmieszanie na mojej twarzy.  - Jesteś częścią zespołu, więc...
- Nie tłumacz się już. - przerwałam mu, uśmiechając się lekko do niego. - Potem porozmawiamy. Obiecuję. - dodałam, po czym wyszłam na salę.
Po ponad godzinie przy stolikach siedziało już tylko pięć osób.
- I tu tak jest codziennie? - spytałam Mark'a, który wchodził za mną do kuchni.
- Tak. - odpowiedział stawiając tacę z brudnymi naczyniami obok zlewu przy którym właśnie pracowała Sophie.
- No to odwalacie kawał dobrej roboty. - stwierdziłam klepiąc go w ramię. - Widzieliście gdzieś Ami? - zapytałam.
Spędziłam w jej kawiarence prawie dwie godziny, ale jej samej nie widziałam tu ani razu. Gdyby zachorowała, dowiedziałabym się o tym jako jedna z pierwszych. Tak więc zapewne znów Marcus zabrał ją na jakąś niespodziewaną wycieczkę. Miał w zwyczaju robić to raz na jakiś czas.
- Była tu z samego rana z Marcus'em. - odezwał się Joseph. - Zostawiła ci jakąś kartkę. Jest w jej biurze na biurku.
Nie myśląc długo podążyłam we wskazanym kierunku. Tak jak powiedział mi szatyn, złożona na pół kartka leżała na samym środku jej biurka. Usiadłam na obrotowym krześle, wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać:

"Viv! Przepraszam, że nie zadzwoniłam, ale nie było na to czasu. Marcus jedzie w interesah do Tokio i zabiera mnie ze sobą! Na cały tydzień! Powiedział mi o tym dziś rano więc nie miałam jak powiadomić kogokolwiek. Mam nadzieję, że nie sprawi Ci kłopotu doglądanie mojego interesu raz na jakiś czas. Wiem, że mogę na Ciebie liczyć. Daniel dostał klucze i polecenia (włącznie z tym, żeby spełniać każde Twoje życzenie ;) ). Gdyby coś było nie tak - choć jestem pewna w stu procentach, że wszystko będzie dobrze - dzwoń do Marcus'a. Przywiozę Ci coś ładnego! Całusy, Amelia xx

ps. Kenny pisał o Twoim wczorajszym spotkaniu z Carl'em. Mam nadzieję, że opowiesz mi wszystko jak wrócę. Pamiętaj tylko, że nie wszystko na raz. Odbudowanie tego co zostało zburzone zajmuje sporo czasu. Nie rób głupot, a nawet jeśli już, to pamiętaj że mimo wszystko jestem po Twojej stronie. Buziaki!"

- Czyli, że przez najbliższy tydzień ty tu rządzisz... - Daniel stał w progu, z rękoma założonymi na piersi.
Kiedy się odezwał, serce o mało co nie wyskoczyło mi z klatki. Tak się skupiłam na liście od Ami, że nie zauważyłam, gdy się tam pojawił.
- Na to wygląda. - odparłam, składając kartkę i chowając ją do szuflady biurka.
- Wiesz, dostałem takie polecenie, żeby zabrać cię na lody jak przyjdziesz. - powiedział, wciąż opierając się o futrynę.
- Z chęcią, ale na lody to już chyba trochę za zimno. - stwierdziłam, opierając głowę zagłówku krzesła.
- No to mam inny pomysł.
Blondyn uśmiechnął się i zniknął z mojego pola widzenia, by po chwili wrócić z tacą na której znajdowały się dwie kawy z bitą śmietaną i dwa porządne kawałki ciasta kończonego przed momentem przez Joseph'a.
Daniel postawił to wszystko przede mną, podsunął sobie krzesło i wziął się za rozstawianie słodkości.
- No co? - spytał, gdy zauważył, że mu się przyglądam.
Na jego głowie znajdowała się granatowa bandanka podtrzymujące nieco dłuższe włosy. Dodając do tego lekki, wczorajszy zarost i niebieskie oczy jego facjata wyglądała jak z teledysku jakiegoś rock'owego zespołu.
- Nic. - odparłam z uśmiechem na ustach. - Widzę, że w miarę poważnie wziąłeś sobie do serca słowa szefowej.
- Aaa pomyłka. - stwierdził, podając mi cukier. - Byłej szefowej. Od dziś przez cały tydzień to ty nią jesteś. - dodał, a z jego tonu można było wywnioskować, że jest zadowolony ze swojej wypowiedzi.  - Właśnie. Może nie powinieniem.. - zaczął, jednocześnie powoli podnosząc się z krzesła.
- No dobra już. Dziś jest twój szczęśliwy dzień. - powiedziałam. - Pozwalam ci zjeść ze mną obiad.
Blondyn z uśmiechem na ustach zajął swoje miejsce i zaczęliśmy rozmowę o wszystkim i o niczym. Była to fajna odskocznia od problemów. Niestety nie na długo.
Soboty w "Under the roses" były najcięższym dniem pod względem ilości gości. Drzwi co chwila zamykały się i otwierały, także oprócz tej chwili w biurze Ameli nie było czasu na odpoczynek.
Nie przeszkodziło to jednak w konwersacjach, które praktycznie się nie kończyły, tylko przeradzały w kolejne. Nie raz pomagałam przyjaciółce w jej interesie, jednak nigdy nie tak długo. Weszłam tam koło południa, a wyszłam dopiero przed dziesiątą, zaraz przed tym jak Daniel zamknął wszystko na cztery spusty. Zawsze wydawało mi się, że to nie taka ciężka praca. No, przynajmniej jeśli robi się jedną i tą samą rzecz, taką jak np gotowanie czy stanie za barem. Jeśli natomiast jest się każdym po trochu, robi się ciężej.
- To jakie plany na resztę dnia?- zapytał blondyn, kiedy opuściliśmy już teren kawiarenki.
Byłam tak zajęta pracą, że nie pomyślałam o tym. Zwykle w soboty wychodziłam gdzieś z Kenny'm albo Amelią. Jednak jako że mojej przyjaciółki nie było w mieście, a mój przyjaciel nie dał znaku życia od poprzedniego wieczoru, nie miałam na nic pomysłu. Wtem przypomniałam sobie, że moja lodówka świeci pustkami.
- Zakupy. - odparłam, na co mój towarzysz zmarszczył brwi, nie wiedząc o co dokładnie mi chodzi. - Mam pustą lodówkę, a z czegoś trzeba czerpać energię. - dodałam.
- Chcesz to mogę się z tobą przejść.. - zagaił Daniel. - Tak tylko, wiesz, dla ochrony.
Kiedy tylko usłyszałam tę propozycję uśmiech sam wskoczył mi na usta.
Ten chłopak był momentami tak bardzo niepewny siebie. Wiedziałam, że próbował mnie podrywać. Nigdy nie powiedział niczego wprost, ale po jego zachowaniu i z właśnie takich sytuacji dało się to wywnioskować.
Był nawet w miarę przystojny. Lubiłam go, dobrze się czułam w jego towarzystwie, sprawiał, że się uśmiechałam...  Ale to chyba nie do końca wystarczyło. Czegoś brakowało. Czegoś, czego nie da się po prostu doczepić.
Ale taki mały flirt..? Czemu nie.
- Kusząca propozycja. - powiedziałam, spoglądając mu w oczy. - Chyba nawet skorzystam.
Stałam tam tak i nie mogłam przerwać tego wzrokowego kontaktu. Nie chodzi o to, że dosłownie nie mogłam. Po prostu w pewnej chwili coś się stało. Tak, jakby coś przeskoczyło z niego do mnie. Jakaś iskierka, tak mała, że aż niewidoczna. Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że nie poparzyła mnie ona. Wręcz przeciwnie. Lekko i przyjemnie połechtała mnie gdzieś tam w środku i dała takie miłe uczucie. Coś, czego jeszcze wtedy nie potrafiłam zdefiniować.
- Może chodźmy już. - zaproponowałam nagle, jakby wbrew sobie. Z chęcią stałabym tam tak dalej, ale rozsądek podpowiadał mi, że co za dużo to niezdrowo.
- Tak. - przytaknął chłopak i ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania.

***

Szliśmy w stronę jej domu, a ja wciąż nie mogłem przestać się uśmiechać. Czy tylko ja poczułem to coś, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy? Lubiłem Viviannę, nawet bardzo. I próbowałem jej to okazywać jak tylko mogłem. Z drugiej strony musiałem zachować twarz. Byłem w końcu dwudziesto-czteroletnim facetem, nie jakimś dzieckiem, w dodatku jej dobrym znajomym, pracującym u naszej wspólnej przyjaciółki. Nie, to nie miało sensu. Flirt był ok. Ale to, co się zdarzyło przed chwilą? To było zbyt głębokie jak na tą relację. Przynajmniej narazie.
Kiedy weszliśmy do jednego z osiedlowych sklepików Viv od razu wzięła jeden ze stojących przy drzwiach koszyków. Szybko podszedłem ją od tyłu i zabrałem go od niej, za co dostałem jeden z tych pięknych uśmiechów.
Kasjerka właśnie wydawała Viv resztę, kiedy nagle dziewczyna zapytała:
- Daniel, masz może ochotę na wino?
W pierwszym momencie mnie zatkało. Kiedy się ogarnąłem, uśmiechnąłem się do niej.
- Poproszę jeszcze to czerwone wino. - odparła dziewczyna, wskazując konkretną butelkę. Już otwierała torebkę w poszukiwaniu portfela, gdy wtem usłyszałem swój własny głos:
- Ja płacę. - powiedziałem, wyciągając z kieszeni odpowiednią ilość pieniędzy. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby dziewczyna płaciła za alkohol. Co jak co, ale zapłata za ten aspekt wieczoru należała raczej do faceta.
Droga do jej mieszkania minęła nam w prawie całkowitej ciszy.
Zastanawiałem się, czy to naprawdę się dzieje.
Viviannę znałem od ponad półtora roku, czyli odkąd zacząłem pracować z "Under the roses". Była przyjaciółką mojej bardzo dobrej znajomej, jeszcze z czasów podstawówki. Początkowo sprawiała wrażenie nieco zamkniętej w sobie. Jeśli już wpadała do kawiarenki, przeważnie przesiadywała z Ami w jej biurze. Z czasem to się jednak zmieniło. Viv przychodziła coraz częściej i powoli zaczęła łapać wspólny język z wszystkimi, włącznie ze mną. Wtedy zauważyłem, że uroda idzie u niej w parze z inteligencją i innymi cechami, które przeważnie ceni się u płci przeciwnej. Dodając do tego poczucie humoru zbliżone do mojego, jej obraz w moich oczach zyskiwał z każdym dniem. Nie, nie zakochałem się w niej. Ale w pewnej chwili zacząłem pałać do niej szczerą sympatią, a co za tym szło, martwiłem się, kiedy widziałem, że coś ją trapi czy kiedy długo nie wpadała. Oczywiście nikt o tej sympatii nie wiedział. Zachowywałem się wobec niej jak dobry kumpel. Czasem szliśmy razem do baru po pracy albo po prostu z całą resztą znajomych przesiadywaliśmy w kawiarence zaraz po jej zamknięciu. Rozmawialiśmy wtedy do późnej nocy, popijając wino kupione przez Viv w drodze ze studia. W tym czasie zdążyliśmy się w miarę dobrze poznać.
Nigdy jednak nie byłem w jej mieszkaniu. "Przecież to nic nie znaczy, ty parówko." - odezwało się coś w środku. Wiedziałem o tym, jednak... No właśnie. Jednak. Jednak w głowie miałem konkretne obrazy, wyobrażenia jak mogłoby być.
"Ogarnij się frajerze! - teraz mój wewnętrzny głos już niemalże krzyczał. - I tak nigdy nie będzie twoja."
Z tą myślą przekroczyłem próg jej mieszkania.

***

- Słuchasz Backstreet Boys? - spytał Daniel. Przeglądał mój laptop, podczas gdy ja opanowywałam przyniesione przed chwilą reklamówki. Oczywiście chciał mi pomóc, ale byłam przyzwyczajona do wykonywania pewnych rzeczy samemu.
- Jestem radiowcem. - odparłam. - Słucham wszystkiego w jakiś sposób mnie ujmuje.
Skończyłam chowanie zakupów, wzięłam dwa kieliszki z szafki nad zlewem i przeszłam do salonu, gdzie to siedział mój znajomy.
- Otworzysz? - zapytałam, stawiając szkło na stoliku koło kanapy.
Blondyn wziął butelkę oraz korkociąg leżący obok niej i jednym zgrabnym ruchem sprawił, że poleciało z niej wino.
- Jak zawsze wprawiony. - skomentowałam jego wyczyn, na co zareagował uśmiechem.
Posadziłam tyłek obok niego i wzięłam się za sączenie czerwonego trunku, podczas gdy on wciąż wertował kolejne foldery w moim komputerze.
- I co ciekawego znalazłeś? - spytałam.
- Backstreet Boys. - odrzekł. - I Goo Goo Dolls. - dodał, a po chwili usłyszałam pierwsze dźwięki "Iris".
Chłopak postawił laptop na stoliku i sięgnął po swój kieliszek.
- No to zdrowie tych co mogą pić. - powiedział, czym wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Wciąż nie mogłam zrozumieć jak to się działo, że przebywając z nim zapominałam o wszystkich zmartwieniach, o tym, co było nie tak, o niepowodzeniach i o Carlon'ie. Miał na mnie zbawienny wpływ.
Daniel upił łyk czerwonego płynu, po czym zaczęła się rozmowa.
- Powiedzieć ci ciekawostkę? - zapytał. - To moja ulubiona piosenka. - odparł, kiedy przytaknęłam ruchem głowy. - Wiem, że jestem facetem i może nie powinienem tego mówić, ale mam do niej sentyment. Uspokaja mnie.
- Przyda mi się ta wiedza. - stwierdziłam. - Będę wiedziała co robić, gdybyś nagle dostał ataku wścieklizny.
"Czy to aby nie było przegięcie?" - mój wewnętrzny głosik dał znak obecności. Nim jednak zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, mój towarzysz już zwijał się na kanapie obok mnie, warcząc i charcząc.
- Uciekaj bo cię ugryzę. - ostrzegał, zaczepiając mnie ręką, która zapewne miała być łapą.
- Powodzenia. - stwierdziłam, ledwo mogąc przestać się śmiać.
Nagle Daniel przysunął się do mnie, złapał moją rękę i swoimi ustami lekko musnął wierzch mojej dłoni.
Wprawiło mnie to w osłupienie, ale jej nie zabrałam.
- Ugryzę cię. - mruczał, wciąż schylając się nad moją ręką.
Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. To znaczy wiedziałam, że jestem u siebie, że popijam wino razem ze swoim znajomym, ale to, co poczułam, kiedy musnął moją dłoń... Przeszły mnie ciarki, w takim pozytywnym sensie.
- Mogę cię ugryźć? - spytał Daniel, mając głowę niewiele wyżej od mojej. Był blisko, nawet bardzo blisko.
- Zależy w co. - odparłam cicho.
Chłopak wciąż trzymał moją dłoń, a ja nie miałam na tyle siły, żeby ją zabrać. Podobało mi się to jak delikatnie jej dotykał.
- A w co mi pozwolisz? - zapytał niepewnie, po czym głośno przełknął ślinę. Ten odruch sprawił, że coś we mnie wybuchło.
W mgnieniu oka zbliżyłam swoją twarz do jego. Blondyn początkowo był zdezorientowany, jednak po chwili objął mnie mocno i trwaliśmy tak dłuższy moment.
"Co ja robię?! - pytałam się w myśli. - Tak nie można!" Ignorowałam wszelkie myśli pochodzące od rozsądku. Liczyła się chwila. Błądziłam rękoma po jego klatce, zastanawiając się, czy ostatnio aby nie przypakował, czy po prostu nie było tego widać pod workowatymi podkoszulkami w których zwykle go widywałam.
Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.
Czar, który przed chwilą się utworzył w mgnieniu oka prysł.
- Przepraszam. - powiedział Daniel, jednocześnie rozluźniając objęcie.
- Zobaczę kto to. - odrzekłam, wstając z kanapy.
Z jednej strony czułam się źle. To był mój dobry kolega, nie chciałam, żeby przez takie coś nasze relacje uległy jakiejkolwiek zmianie. A z drugiej... Całując wczoraj Carl'a nie czułam tego, co czułam całując Daniel'a. W porównaniu do tego dzisiejszego, wczorajsza akcja była jak lekka mżawka przy ulewie.
Podeszłam do drzwi i nie zaglądając przez wizjer otworzyłam drzwi.

***

- Carlon.?
Kiedy otworzyły się drzwi, ujrzałem Viviannę. Miała na sobie obcisłe rurki i bluzkę prześwitującą na tyle, bym mógł zobaczyć jakiego koloru ma bieliznę. "Czy takie zbereźne myśli będą nachodzić mnie teraz za każdym razem kiedy ją zabaczę?" - pytałem się w myśli.
- Cześć Viv. - odparłem, uśmiechając się lekko i tym samym próbując ogarnąć to, co pojawiło się nagle w mojej głowie.
Dziewczyna miała zdezorientowaną minę.
- Drzwi na dole były otwarte. - stwierdziłem, zanim zapytała jak wszedłem aż tutaj. - Jacyś ludzie wnosili coś sporego z samochodu.
Mimo moich wyjaśnień, wyraz zaskoczenia wciąż nie schodził z jej twarzy.
- Co ty tu robisz? - zapytała, opierając się o futrynę.
- Powiedziałaś, że muszę się starać. - odrzekłem. - Tak więc wpadłem spytać, czy nie masz może ochoty gdzieś wyskoczyć.
Pomyślałem, że dobrym pomysłem byłoby zabranie jej gdzieś na zabawę. Może na coś mocniejszego... Nie chciałem jej upić. Po prostu spędzić z nią trochę czasu, próbować chociażby po części odbudować tą więź, która kiedyś nas łączyła.
- To miło, ale może nie dzisiaj. - powiedziała.
Wtem zauważyłem ruch gdzieś w głębi jej domu. Wytężyłem wzrok, a wtedy moim oczom ukazała się sylwetka faceta siedzącego na kanapie i przeglądającego coś na laptopie. Obok niego stała butelka wina i dwa zapełnione do połowy kieliszki.
Nie umiem określić tego, jak się wtedy poczułem. Zazdrosny? Zły? Skołowany? Wszystko po trochu. Ale czego mogłem się spodziewać? Była piękna, inteligentna i wolna. Napewno miała wielu wielbicieli. To, że ponownie zacząłem się nią interesować nic nie znaczyło. Przez tyle czasu dużo się zmieniło. Włącznie z nią samą.
- Rozumiem. - odparłem, spuszczając wzrok. Nie wiedzieć czemu, w jednej sekundzie moja pewność siebie zmalała o dobre 50%. - Daj znać, gdybyś kiedyś chciała się spotkać... czy coś. - dodałem, spoglądając w jej oczy. Zauważyłem, że była nie mniej skołowana ode mnie.
Byłem już prawie na schodach, kiedy nagle usłyszałem, że mnie woła.
- Nie zmieniłam zdania. - stwierdziła kiedy się odwróciłem. - Po prostu... Nie oczekuj, że będzie łatwo. - dodała po chwili namysłu.

***

Patrzyłam jak odchodzi i zastanawiałam się, co się właśnie stało. "Spławiłaś go i tyle. - powiedziało mi coś w środku. - Tak samo jak on ciebie dwa lata temu.". Tylko, że ja nie czułam się z tym dobrze.
Weszłam do domu, zamknęłam drzwi i stałam chwilę przodem do nich.
- Co się stało? - usłyszałam w tym samym momencie, w którym poczułam czyjąś rękę na swoim przedramieniu.
- Nic takiego. - odpowiedziałam, czując, że do moich oczu zaczynają napływać łzy. Nie mogłam się rozpłakać. Nie przy nim. Nie po tym, co przed chwilą zaszło. Musiałam być silna. Pech jednak chciał, że po alkoholu moja silna wola się uginała.
- Ej, mała. - odparł, próbując w delikatny sposób odwrócić mnie w swoją stronę. Poddałam się mu, nie mając już siły na jakikolwiek opór. W chwili, kiedy spojrzałam w jego oczy, rozpłakałam się jak małe dziecko w sumie sama nie wiedząc czemu.

- Jest frajerem. - powiedział blondyn, opierając głowę na oparciu kanapy.
To był jego komentarz na osobę Carlon'a Lyncha. Coś mnie podkusiło i opowiedziałam mu wszystko od początku do końca, włączając w to rzeczy, o których nie wiedziała nawet Ami. Powiedziałam mu jak to się zaczęło, jak zrozumiałam że to nie ma sensu, jak nagle zaczął się mną interesować i jak zostawił mnie dla dziewczyny, która do pewnego czasu miała go tam, gdzie światło nie dochodzi. Nie ominęłam też wzmianki i zakończeniu roku w ostatniej klasie i niespodziewanym spotkaniu w kawiarence.
- Jeśli kiedyś go spotkam, to po prostu mu przyłożę. - dodał, kiedy kończyłam dopijać swój kieliszek wina.
Poprawiłam poduszkę, którą miałam za plecami. Skoro już zapoznałam go z tą całą bajką, musiałam też wspomnieć o wczorajszym.
- Był wczoraj w naszym barze. - zaczęłam. - Akurat wtedy, kiedy poszłam tam z Kenny'm na piwo.
- Myślisz, że to przypadek? - spytał.
- Nie wiem. W każdym razie Kenny się zmył a my zostaliśmy sami. wypiliśmy jeszcze po kilka piw, a potem śpiewaliśmy razem na karaoke. A wiesz co? "Creep". Śpiewaliśmy "Creep". Wybrał akurat to. Przypadek?
Zeszłego dnia to wydało mi się całkiem normalne. Była to jedna z nielicznych piosenek, które znaliśmy oboje. Jednak po przemyśleniu tego wszystkiego doszłam do wniosku, że to musiało mieć jakieś drugie dno.
- Ale to jeszcze nie koniec. - odparłam. - Kiedy skończyliśmy, poszliśmy na spacer. Wspominaliśmy przeszłość... Było całkiem miło. A na koniec mnie pocałował. I spytał, czy się jeszcze zobaczymy.
Kiedy wypowiedziałam ostatnie kilka zdań, Daniel jakby naprężył mięśnie. Czyżby go to jakoś dotknęło? Przecież nic nas nie łączyło.
- A co ty na to? - zapytał obojętnym tonem.
Chyba raczej nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Ja sama się tego nie spodziewałam. Ale wyszło jak wyszło.
- Powiedziałam mu, że musi się starać. I kazałam mu iść do domu.
- Mądra dziewczynka. - stwierdził Daniel, a na jego twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.
Nie wiedziałam co myśleć. Niby zwyczajny dzień, a może przynieść tyle emocji.
Daniel uiekł wzrokiem gdzieś przed siebie, więc miałam chwilę, żeby go poobserwować. Nie to, żebym nigdy wcześniej tego nie robiła. Po prostu zwykle widziałam głównie jego twarz i ręce, którymi zwykle coś kroił lub mieszał. Teraz przez tą chwilę miałam okazję dokładniej mu się przyjrzeć.
Miał szerokie ramiona, długą szyję i rozbudowaną klatkę. Nie wspomnę już o blond czuprynie, której to coniektóre pasma spadały na twarz, bo zniknęła podtrzymująca je bandana. Uwielbiałam patrzeć jak chłopak poprawiał je co jakiś czas, zarzekając się, że w końcu pójdzie do fryzjera i zetnie się na jajo bo "ma dosyć zabawy z tymi kudłami". To, jak denerwował się, kiedy ktoś żartował z jego fryzury, to, jak sam się czasem z siebie nabijał, ta jego niepewność w działaniu połączona z niesamowitą pewnością siebie. Samo myślenie o tym przywoływało uśmiech na twarzy.
"Zranisz go" - powiedziało mi coś w środku, zanim jeszcze zaczęłam myśleć o naszym pocałunku. Byłam świadoma tego, że jeśli nie wytłumaczymy sobie tego "zajścia" i wspólnie do dojdziemy do wniosku, że to nie ma sensu, zapewne tak właśnie się stanie. Nie lubiłam krzywdzić ludzi. Lecz czasami nie do końca panowałam nad swoimi uczuciami. A kiedy nie panuje się nad uczuciami, robi się więcej szkód niż można by było sobie wyobrazić.
- Czemu tak patrzysz? - zapytał, zauważają, że mu się przyglądam.
- Przepraszam. - odparłam, nie przestając tego robić.
- Przepraszam za co?
- Za to, że ci to wszystko powiedziałam. Nie powinnam cię tym obarczać. To tylko moje głupie mrzonki, uczucia, nic wielkiego.
- Uczucia nie są niczym. - stwierdził. - Dzięki nim jest się człowiekiem.
I jak miałam go nie lubić? Bronił moich zachowań, nawet kiedy były nie do przyjęcia.
- Przepraszam za to, że się rozpłakałam. - kontynuowałam. - Ostatnio nie panuje nad emocjami.
- Każdy musi kiedyś dać upust emocjom. - odpowiedział.
- Przepraszam za to, że cię pocałowałam.
" I przepraszam za to, że zachowuje się tak irracjonalnie." - dodałam w myśli, bo nie miałam odwagi wypowiedzieć tego w rzeczywistości.
Daniel zamilkł. Spuścił wzrok, a odezwał się dopiero po chwili:
- Nie powiem, żeby mnie to nie dotknęło. Ale nie zabolało, więc nie masz za co przepraszać. - odrzekł, patrząc mi głęboko w oczy.
Czy to się naprawdę działo? Czy tylko ja czułam to coś, co przepływało w tej chwili pomiędzy nami? To nie mogło się dziać...
- Powinienem już iść. - stwierdził po chwili, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku. - Jest prawie pierwsza.
Nie chciałam, żeby gdziekolwiek szedł. Jeśli o mnie chodzi, mogłam tak siedzieć jeszcze długo. Ale to nie było w porządku wobec niego. I nie było też w porządku wobec moich uczuć.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym wstał i zaczął nakładać kurtkę. Dopiero po chwili ogarnęłam, że za chwilę naprawdę zostanę sama.
- Do zobaczenia w poniedziałek? - spytał, stojąc już w otwartych drzwiach.
Bez słowa wstałam i do niego podeszłam.
- A jutro? - wiedziałam, że w niedzielę "Under the roses" jest zamknięte. Jednak głupio spytałam. Co się ze mną działo?
- Na jutro daję ci wolne. - odparł. - Musisz sobie poukładać parę rzeczy. - dodał, po czym pocałował mnie w policzek i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
I tak oto zostałam sama ze swoimi myślami. Nie bałam się ich. Zastanawiałam się jedynie, co nowego mi przyniosą. Że niby powoli zakochiwałam się w swoim dobrym znajomym? To już zdążyłam zauważyć w chwili, gdy opuścił moje mieszkanie.

- Powiem Wam, ludzka podświadomość to całkiem skomplikowana rzecz. - powiedziałam, kiedy skończyło się "Everybody" Backstreer Boys'ów. - Człowiek próbuje ją ogarnąć, dojść dlaczego tak a nie inaczej i ni jak nic mu z tego nie wychodzi. Ciężka sprawa.
Mijała dopiero połowa mojego czasu antenowego, a dla mnie było to jak wieczność. Mimo, że miałam tyle do powiedzenia, nie wiedziałam jak to wszystko ująć w słowa.
- Zauważyliście, że zwykle kiedy  z grę wchodzi akurat ten aspekt naszego umysłu, jest tam jakaś ingerencja uczuć? No, bo przecież nie myślimy podświadomie o praniu, które mamy nastawić po powrocie do domu ani o tym, żeby po drodze kupić gazetę. Myślimy o osobach, które sprawiają, że nasz świat nabiera kolorów. Czy nie tak działa miłość? Skoro już o niej mowa, mam dla was kolejny utwór. Tak, dziś co chwila będziemy cofać się w czasie. 1998 rok. Kojarzycie? Goo Goo Dolls i "Iris". Mogę powiedzieć, że wtedy byłam jeszcze gówniarą, ale mimo to ta piosenka jest mi bliska. Cały urok takich majstersztyków polega właśnie na tym, że mają zasięg międzypokoleniowy. Nie ma określonej grupy, do której ma trafić swoim przekazem. Mają po prostu trafić, bez określonych preferencji. I just want you to know who I am. Czy to nie tak śpiewa Johny Rzeznik? Najważniejsze to pokazać siebie, jakim się jest, kiedy znika tłum, kiedy jest się samemu. Pokazać to, czego się boimy, co nas uszczęśliwia, co sprawia, że nic wokół się nie liczy. Wydaje się, że to romantyczna piosenka. Ale wsłuchując się w tekst dochodzi się do wniosku, że jest inaczej. Nieszczęśliwa miłość. Każdy kiedyś jej doświadczył w taki czy inny sposób, bardziej lub mniej. Czy bolało? No i widzicie. To zależy. Jednego zaboli, po drugim to spłynie jak po kaczce. To jest właśnie zróżnicowanie ludzkich charakterów. I dobrze że tak jest. Przecież jeśli wszyscy byliby tacy sami, na świecie byłoby okropnie nudno i przewidywalnie. ... Jeśli macie jakieś pytania, dzwońcie. 888-90-569. A teraz "Iris".

***

Kiedy zaczęła lecieć piosenka, przyciszyłem.
- I co o tym myślisz? - spytałem.
- Kiedyś tyle nie mówiła. - zauważył mój towarzysz. - Ale owszem, to miało sens. - dodał po chwili. - Więc mówisz, że się zmieniła?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. A wiesz co jest w tym najgorsze? Że po tak długim czasie wciąż mnie do niej ciągnie.
Kiedy zobaczyłem tego faceta w jej mieszkaniu, byłem rozczarowany. Rozczarowany, zły i zawiedziony. Ale po czasie doszedłem do wniosku, że to, że akurat wtedy tam był po pierwsze o niczym nie świadczyło, a po drugie nie przekreślało mnie całkowicie.
- A ten facet? - zapytał Michael, poprawiając się na siedzeniu.
- Nie wiem kim jest, ale się dowiem. - odpowiedziałem. - I postaram się, żeby dał jej spokój.
- Nie rób głupot, stary. - odparł mój przyjaciel, a potem słychać już było tylko głos rozmawiającej ze słuchaczami Vivianny.

sobota, 8 listopada 2014

4.

Nie mogłam nie rozpoznać tego głosu. Odwróciłam się i wtedy zobaczyłam jego.
- Carl! - jako pierwszy zareagował Kenny. Wstał ze stołka na którym siedział i podszedł do niego. - Jak my się dawno nie widzieliśmy. - poklepał go po ramieniu, a ten zareagował uśmiechem.
- Kenny. - powiedział. - Zmężniałeś, stary. Chyba trochę przypakowałeś.
- Chodzę na siłownię, wiesz. Siedzący tryb pracy, więc trzeba coś myśleć w tym kierunku.
Kiedy zaczęli tak rozmawiać, znów przez moment poczułam się jak w szkole średniej. Nie, nie przyjaźnili się aż tak, ale byli w miarę dobrymi kolegami. Przynajmniej wtedy.
- Viviana.. - Carl podszedł i chyba chciał mnie przytulić, ale w odpowiednim momencie wyciągnęłam do niego rękę. Zareagował tylko krótkim "tak.." i odsunął się. Czyżby wyczuł moje nieco wrogie nastawienie?
- Co ty tu robisz? - spytałam, jeszcze zanim usiadł na stołku obok Kenny'ego.
- Pamiętacie mojego brata Travis'a? - przytaknęliśmy, a wtedy kontynuował. - Wczoraj zaręczył się ze swoją dziewczyną. Przyszliśmy to opić z paroma kolegami.
Nie chciało mi się wierzyć, że tak przypadkowo wybrał akurat ten bar. Pod tą otoczką musiało się coś kryć. Byłam tego pewna. Carlon był cholernie inteligentym facetem, a przebiegłości można mu było pozazdrościć. Jego obecność akurat w tym miejscu nie mogła być przypadkowa.
- A co u Was? - zapytał, spoglądając na mojego towarzysza. - Wciąż pracujesz w radiu?
- Tak. - odpowiedział chłopak. - Dobrze płacą, nie przemęczam się, mam wokół siebie wspaniałych ludzi.. Jest... Jest fajnie.
Brunet spojrzał na mnie, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, obok niego pojawił się jakiś facet. Powiedział mu coś na ucho, a po chwili zniknął.
- Przepraszam na moment. - odparł Lynch i zniknął jak jego kolega.
Szybko dokończyłam piwo i zamówiłam następne.
- Nawet o tym nie myśl. - powiedziałam, gdy Kenny spojrzał na zegarek znajdujący się na jego nadgarstku.
- Już późno. - stwierdził, wstając i wyjmując portfel. Wyjął z niego dychę i rzucił na bar.
- Reszty nie trzeba. - odrzekł, gdy kelner zabrał banknot.
- Jeśli teraz stąd wyjdziesz, nie odezwę się do ciebie przez najbliższy miesiąc. - odparłam, będąc już w połowie kolejnej szklanki brązowego trunku.
- Też cię kocham. - odparł mój przyjaciel, po czym pocałował mnie w policzek i odszedł.
Mogłam założyć się o to, że Kenny zostawił mnie z nim specjalnie. Może i mnie podrywał, ale w gruncie rzeczy chciał mojego szczęścia. Gdybym tylko potrafiła go kochać miłością inną niż czysto braterską, miałabym najlepszego chłopaka na świecie.
Nie dane mi było siedzieć samej zbyt długo. Kończyłam już drugą szklankę piwa, kiedy u mojego boku pojawił się Carlon.
- Gdzie się podział Kenny? - spytał, zamawiając sobie i mi po szklance tego, co przed chwilą piłam.
- Musiał wracać. Zadzwonili, że mają jakiś problem w studiu. - skłamałam.
Gdy upiłam łyk z kolejnej szklanki, poczułam, że procenty zaczynają działać.
- Viv, chciałem cię przeprosić. - powiedział nagle brunet. - Za wszystko. Za wszystkie te akcje z ostatnich dni i... sprzed dwóch lat.
Jego wzrok był utkwiony w moich oczach. Na moment odebrało mi mowę. Lynch potrafił przepraszać? Ludzie naprawdę się zmieniają.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz. - odparłam. - Jest piątek. Zabawmy się.
- A chcesz? - spytał. Czy chciałam? W tamtej chwili tak. Miałam ochotę się zabawić, nie zawracając sobie głowy konsekwencjami.
- Tak. - odrzekłam.
Carlon wstał, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę mężczyzny odpowiedzialnego za karaoke. Przez moment z nim rozmawiał, potem wcisnął mu do ręki jakiś banknot, a po chwili trzymał już w dłoni dwa mikrofony.
- Pamiętasz jeszcze słowa? - zapytał, podając mi jeden z nich.
- Ale czego? - odpowiedziałam pytaniem.
Nagle rozległ się głos blondyna, z którym przed chwilą gawędził Carl.
- A teraz Viviana i Carl w utworze "Creep"! Brawa dla nich!
Nim dotarło do mnie co właśnie powiedział, stałam już na środku prowizorycznej sceny, a z głośników leciała piosenka przynosząca tak kłujące wspomnienia.

When you were here before,
couldn't look you in the eye.
You're just like an angel,
your skin makes me cry.


Głos Carlon'a brzmiał podobnie co kilka lat temu. Podobnie, ale nie tak samo. Teraz był głębszy, bardziej wyważony, jak gdyby brał lekcje śpiewu.


***

You float like a feather,
in a beautiful world
I wish I was special,
you're so fucking special.


Viviana była wstawiona, miałem tego świadomość. Mimo to idealnie trafiała w dźwięki. Nie patrzyła nawet w tekst wyświetlany z przodu, znała go na pamięć. Czyżby pamiętała?

But I'm a creep, I'm a weirdo.
What the hell am I doing here?
I don't belong here.


Nasze głosy brzmiały razem idealnie. Tak jak ostatnim razem.

I don't care if it hurts,
I want to have control.
I want a perfect body,
I want a perfect soul.

Czyżby ona...
W połowie piosenki dotarło do mnie, że prawdopodobnie podjąłem wtedy złą decyzję. Jak mogłem wcześniej tego nie widzieć?

I want you to notice,
when I'm not around.
You're so fucking special,
I wish I was special.


***

But I'm a creep, I'm a weirdo.
What the hell am I doing here?.
I don't belong here


She's running out again,
she's running out,
she run, run, run, run, run.


Ten tekst był tak prawdziwy... Przypomniałam sobie dlaczego wybrałam mu wtedy akurat tą piosenkę. Chciałam ją zaśpiewać razem z nim, żeby zobaczył jak jest naprawdę i jak mogłoby być, gdyby nie był idiotą. A teraz...

Whatever makes you happy,
whatever you want.
You're so very special,
I wish I was special,


Był wyjątkowy, jakkolwiek mocno bym temu nie zaprzeczała. Ale czy miałam na tyle odwagi, by znów wejść w to bagno?

But I'm a creep, I'm a weirdo.
What the hell am I doing here?
I don't belong here,
I don't belong here.


Kiedy skończyliśmy wszyscy zaczęli bić brawa. Tak, ten występ zostanie zapamiętany na długo.

***

Patrzyłem w jej oczy i przez moment prawie zapomniałem gdzie jestem. Uśmiechnąłem się, a wtedy zauważyłem łzę spływającą po jej policzku. W mgnieniu oka przecięła ona uśmiech, który nagle pojawił się na jej twarzy.
- Chodźmy stąd. - zaproponowałem, ujmując jej dłoń.

***

- Podobało ci się? - spytał, kiedy spacerowaliśmy po parku niedaleko mojego mieszkania.
To karaoke było czymś niespodziewanym i przyniosło mi zarówno wiele smutku jak i radości. Ale było fajną retrospekcją z przeszłości. Z tym, że w tym wypadku Carlon nie uciekł ze sceny. Nie sam.
- Tak. - odparłam, na co ten zareagował uśmiechem. - To co.. Szykuje ci się wesele..
Chciałam zmienić temat, chciałam chociaż przez chwilę pomyśleć o czymś innym, choć byłam pewna, że cała ta sytuacja powróci do mnie jeszcze tego wieczoru.
- No chyba tak. - odparł brunet. - Ale to było do przewidzenia. Znają się od dziecka, kochają od ponad pięciu lat.. Ślub to tylko kolejny krok na tej drodze. A jak tam Emily? Słyszałem, że urodziła syna.
Czyżby Carlon pamiętał moją starszą siostrę? I skąd wiedział że była w ciąży?
- Tak. Philiphe. Ma na imię Philiphe. - stwierdziłam. - Słodkie dziecko. Ale nie widuje jej za często. Po ślubie przeprowadziła się do Szkocji. Przyjeżdża tylko kilka razy do roku.
- Pewnie za nią tęsknisz...
- To mało powiedziane. Jest tylko dwa lata starsza. Miałyśmy tyle wspólnych spraw.. A teraz... Nawet gdybym chciała do niej pojechać, nie mam kiedy. Ale kiedyś zorganizuje sobie wszystko tak, żeby dłużej u niej pobyć.
Brunet uśmiechnął się szeroko.
- Przepraszam. Za dużo mówię po alkoholu. - powiedziałam.
- Spokojnie. Na trzeźwo mówisz niewiele mniej. - odrzekł, za co dostał kuksańca w ramię.
Niesamowitym było to, że pomimo bólu którego dzięki niemu doświadzyłam, wciąż potrafiłam rozmawiać z nim jak gdyby nigdy nic. I wciąż czułam się przy nim wspaniale.
- A Michael i Owen? - zagadnęłam. - Masz jeszcze z nimi kontakt.?
Michael i Owen byli najlepszymi przyjaciółmi Lynch'a. Z tego co wiem, od dziecka trzymali się razem. Byli jsk trzej muszkieterowie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Tak. Michael pracuje razem ze mną, jest kierownikiem jednego z działów w firmie Travis'a. - odpowiedział. - A Owen.. Owen wyjechał do Londynu. Zawsze kręciła go telewizja, to co jest poza ekranem.. Poszedł gdzieś tam na studia. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałem chwalił się, że ma staż w ITV.
- Udało mu się. Pamiętam, że w szkole wkręcał się do każdego projektu z uzyciem kamery. Bywało zabawnie.
Owen był najmniej poważny z całej trójki. Lubił żartować i często właśnie przez to wpadał w kłopoty. Nagrywał filmiki ze szkolnego życia, montował je i wysyłał każdemu pokolei do oceny. Michael natomiast był podobny do Carlon'a. Obaj woleli trzymać się z boku, robić za plecy Owen'a, wyciągać go z tarapatów. Różnili się tylko podejściem do niektórych spraw. Często właśnie przez odmienne zdania się sprzeczali, ale zawsze po kilku minutach wszystko już było ok. I za to ich lubiłam.
- Może spotkamy się kiedyś tak w kilka osób? - zaproponował Lynch. - Ja, ty, Michael, Kenny, Ami.. Ściągniemy Owen'a... Powspominamy sobie trochę...
- W sumie czemu nie. - odparłam.
Po chwili datarło do mnie, że nie wspomniał o jeszcze jednej osobie.
- A Vanessa? - spytałam.
Vanessa była dziewczyną Carl'a. Przynajmniej pod koniec szkoły średniej. Nie chciałam jej widzieć, ale.. Mimo wszystko musiałam spytać.
- Vanessa... co?
- Też mogłaby przyjść. Skoro się z nią spotykasz to byłoby trochę głupio jej nie zaprosić... - zasugerowałam. Blondynka chodziła z nami do szkoły. Początkowo miała wszystkich gdzieś. Wywyższała się ponad wszystkich, bo przyjechała do Leeds z Londynu. Wielka Pani, z wielkiego miasta.. Potem udało nam się trochę przytrzeć jej noska. Pozostało jednak jeszcze to i owo. Imponowała Carl'owi od początku, chociaż nigdy się do tego nie przyznał. Było widać, że na nią leci. W końcu na sam koniec naszej edukacji spojrzała na niego łaskawym okiem. Akurat wtedy, kiedy spotykał się ze mną. A Lynch tylko dokonał wyboru.
Carlon milczał przez dłuższą chwilę.
- Rozstaliśmy się jakiś czas temu. - powiedział nagle. - I wydaje mi się, że tak jest lepiej.
Kiedy to usłyszałam, po prostu mnie zatkało. Miał to, o co zabiegał przez tak długo i to zostawił? A może...
- Był ktoś inny? - zapytałam.
- Nie. - odpowiedział. - Najzwyczajniej do siebie nie pasowaliśmy. Wyszło jak wyszło, nie ma co tego rozpamiętywać.
- No niby prawda.
- A ty? Kenny wciąż do ciebie zarywa?
- Pamiętasz to jeszcze? To mój dobry przyjaciel, ale tak. Zdarza mu się momentami zapominać jak sprawy się mają. Aczkolwiek nie ma na co narzekać.
Przystanęliśmy przed budynkiem w którym mieszkałam.
- To tu. - stwierdziłam, stając plecami do drzwi. - Dziękuję za ten wieczór. Mimo wszystko... dziękuję.
Posłałam mu najszczerszy wyraz twarzy na jaki mogłam się wtedy zdobyć. Zapewne wyglądało to dosyć komicznie biorąc pod uwagę to, że byłam odrobinę wstawiona.
- To ja dziękuję. - odparł. - Nie sądziłem, że w ogóle zamienisz ze mną chociaż parę słów, a tu proszę! Cała rozmowa.!
Uśmiechnęłam się. Carlon zawsze wiedział jak mnie rozśmieszyć. Nawet kiedy byłam na niego maksymalnie zła, potrafił odwrócić tą podkówkę na mojej twarzy.
Staliśmy tak moment patrząc sobie w oczy. Ich odcień... Był nawet cudowiejszy i bardziej wyrazisty niż w moich wspomnieniach. Nagle brunet zaczął się do mnie przysuwać, aż w końcu dopiął swego. Pocałował mnie raz, drugi i trzeci. Potem zasłoniłam mu usta dłonią.
Z jednej strony chciałam zabrać go na górę, wtulić się w niego i zasnąć. Z drugiej zaś pragnęłam, by sobie poszedł i nie komplikował bardziej tej sytuacji.
- Idź. - powiedziałam.
- Zobaczymy się jeszcze? - spytał, będąc już dobre dziesięć metrów ode mnie.
- Zależy jak bardzo będziesz się starał. - odparłam, po czym weszłam do budynku.
Leżąc w łóżku zastanawiałam się, co ja najlepszego zrobiłam.
Pozwoliłam ponownie wejść do mojego życia komuś, przez kogo tak długo cierpiałam.
"Zakończ to póki możesz" - podpowiadał mi rozum.
"Albo zostaw to i zaznaj upragnionego szczęścia" - szepnęło serce.
Święty spokój czy bezgraniczne szczęście? Ta bajka dopiero zaczynała się pisać.

***

Kiedy wszedłem do mieszkania przywitała mnie jedna, wielka pustka. "Vanessa zabrała swoje rzeczy." - przeszło mi przez myśl, kiedy przechodziłem obok otworzonej szafy w której zwykle wisiało kilka jej płaszczy.
"No stary, upragniona wolność" - podpowiedział mi głosik w środku głowy.
Po oględzinach całego domu stwierdziłem, że jutro muszę udać się na zakupy. Moja była dziewczyna zabrała wszystkie rzeczy, które kiedykolwiek kupiliśmy razem, nawet niekoniecznie za nasze wspólne pieniądze. Jeśli więc chciałem mieć na czym oglądać mecz, który miał lecieć w telewizji następnego dnia, musiałem zainwestować w coś do siedzenia.
Stwierdziłem, że o tym raczej nie zapomnę, więc w telefonie ustawiłem jedynie przypomnienie by rano zadzwonić do ślusarza żeby przyjechał zmienić zamki w drzwiach. Vanessa była zdolna do wielu rzeczy, a biorąc pod uwagę to, że mieszkała ze mną ponad półtora roku... Wolałem nie ryzykować. A może od razu kupić drugie mieszkanie? Może na drugim końcu miasta.. Bliżej Viviany..
Viviana. Nie spodziewałem się tego, że ponownie złapiemy wspólny język. Przynajmniej nie po wydarzeniach sprzed tych dwóch lat. Byłem takim idiotą... Nie wiem jak mogłem pozwolić jej odejść, jak mogłem ją tak po prostu zostawić. Dlaczego wtedy tego nie zobaczyłem? Byłem tak głupi...
Nie mogłem drugi raz popełnić tego samego błędu. Nie, kiedy była tak blisko.
Wiedziałem, że się na mnie zawiodła. Nie odbierałem tego w ten sposób, dopóki nie wykrzyczała mi w twarz co tak naprawdę o mnie sądzi. Zabolało. Teraz musiałem to naprawić. I wiedziałem, że będzie mnie to kosztowało dużo wysiłku. Mimo wszystko była silna psychicznie.
Nawet ten dzisiejszy pocałunek... To mogłaby być część gry.
"Muszę ją podejść, dowiedzieć się, czy to wszystko będzie miało sens." - myślałem, biorąc prysznic.
Swoją drogą to niesamowite jak trochę wody może poczuć, że człowiek czuje się sto razy lepiej.
Kładąc się spać, wciąż była w moich myślach.

Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości.
"Śpisz?"
Uśmiechnąłem się. 
"Oglądam powieki od spodu. Chrrr..." - odpisałem.
"Zabawne. Myślałam, że nie mówisz przez sen."
"Zależy co mi się śni."
"A teraz?"
"Teraz widzę ciebie pod kołderką, w ciepłej piżamce i skarpetkach w paski."
"Aleee zabawne. Przynajmniej mam na sobie cokolwiek innego prócz bielizny."
"Aaaaa! Czy ty aby przypadkiem nie zamotnowałaś tu nigdzie kamery? Skąd wiesz w czym śpię? Hę?"
"Czysta dedukcja :)"
"Oj tam. Powinnaś już spać. Jest prawie pierwsza."
"Ty też. Już dawno po wieczorynce."
Uwielbiałem tą dziewczynę. Wiedziała, jak mnie rozbroić. Znalazłem w kontaktach jej numer i kliknąłem "Połącz".
- Tak? - usłyszałem po chwili jej głos.
- Dzień dobry! A raczej dobra noc! Z tej strony radio 4FM! Wygrała Pani wycieczkę do bajkolandii! Odjazd za.. trzy minuty! 
Jej śmiech był nagrodą za te kilka głupich zdań. 
- Nie mam biletu. - odparła. 
- Można go kupić u kierowcy. 
- W jakiej cenie?
- Normalny pięć uśmiechów. Ulgowy - buziaka. 
I kolejny śmiech.
- Drogo Pan sobie liczy, Panie Lynch. 
- Kryzys w państwie... Trzeba z czegoś rodzinę utrzymać.
I kolejny śmiech. 
- Czemu jeszcze nie śpisz? - spytałem.
- Jakoś nie mogę. - usłyszałem po dłuższej chwili.
- Coś jest nie tak?
- Nie. Po prostu... No po prostu nie mogę.
- O czym myślisz?
- Wyobrażam sobie jak leżysz teraz w łóżku. Na plecach, z jedną ręką za głową, w drugiej trzymasz telefon i przykładasz go do ucha. A teraz się szczerzysz, bo trafiłam.
Jak ona to robiła?
- Chyba naprawdę masz tu jakąś kamerę.
- Dedukcja to wszystko czym operuje. Pewnych rzeczy można się domyślić. 
Uwielbiałem takie rozmowy, ale nie miałem zamiaru nikomu się do tego przyznawać. Usłyszeć jej śmiech przed snem to wszystko, czego mi było potrzeba.
- Carlon?
- Tak?
- Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że jesteś. Dobranoc.
- Dobranoc Viv. 
Rozłączyła się, a ja wciąż trzymałem telefon przy uchu. Czy ja...
Nie, jestem facetem. My bierzemy wszystko na rozum. A jednak... Nie.
Odłożyłem komórkę na stolik obok łóżka, nakryłem się kołdrą i zasnąłem. Tej nocy pierwszy raz śniłem o Viv. I to były piękne sny.

Tej nocy też mi się śniła. A te sny były nawet piękniejsze.

piątek, 28 lutego 2014

3.

- Tak się cieszę, że jednak przyszłaś.! - odparła Amelia, ściskając mnie mocno. - Myślałam, że już się do mnie nie odezwiesz.
- O to się nie bój. - stwierdziłam. - Rozliczymy się potem. Co mam robić.? - spytałam, zakładając fartuch.
Koleżanka mówiła mi, co mam robić, a ja posłusznie wykonywałam jej polecenia. Pokroić ciasto, donieść alkoholu, zabrać talerzyk, dostawić szklanek ...
- Co to w ogóle za impreza.? - zagadałam do Marka, gdy chwilowo nie było nic do zrobienia.
- Urodziny. - odpowiedział. Siedzieliśmy  na zapleczu. Chłopak otworzył małe okno, które się tam znajdowało i zapalił papierosa.
- Zorientowałam się po torcie. - odrzekłam z ironią w głosie. - To jakiś biznesman czy co.? Wiesz, ci wszyscy ludzie w garniakach ...
Chłopak wypuścił z ust sporą ilość dymu, który niemalże od razu ulotnił się za okno, i podał mi papierosa. Nie paliłam od czasów szkoły średniej. Ale skoro nadarzyła się okazja ... Jeden raz nie zaszkodzi.
- Pamiętasz tego faceta, z którym rozmawiała dziś Ami.? - spytał. - Wiesz, wtedy kiedy wyszłaś. Jego brat obchodzi dziś trzydzieste urodziny, a ten zorganizował mu przyjęcie-niespodziankę.
Nagle poczułam, że się krztuszę. Oddałam Markowi fajkę i zaczęłam kaszlać jak opętana. Chłopak poklepał mnie po plecach - i to nawet kilka razy - i dopiero po kiludziesięciu sekundach wszystko wróciło do normy. Pomijając fakt, że byłam czerwona jak burak i było mi strasznie gorąco.
- Może wody.? - zapytał mój towarzysz, podając mi butelkę z bezbarwnym płynem w środku. Upiłam kilka łyków i dopiero wtedy mogłam powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Przynajmniej fizycznie.
- Co się tu dzieje.? - usłyszeliśmy nagle głos Ameli, która niewiadomo kiedy wparowała na zaplecze.
- Mnie się o to pytasz.? Naprawdę.? - krzyknęłam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że chyba trochę za głośno.
- On tu jest, prawda.? - pytałam dalej, tylko nieco ciszej. - Carlon. Carlon tu jest.
Amelia spojrzała na mnie. Nie musiała odpowiadać. Odpowiedź wyczytałam z wyrazu jej oczu.
- Dzięki, Ami. - powiedziałam po chwili, po czym złapałam swoją kurtkę i torebkę i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Viv.! - wołała za mną przyjaciółka, ale ją ignorowałam. Szłam szybko pomiędzy wszystkimi gośćmi, ze wzrokiem wbitym w ziemię, kiedy nagle na kogoś wpadłam.
- Przepraszam. - odparłam, nawet się nie zatrzymując.
Nie dane mi jednak było wyjść, bo osoba ta złapała mnie na przedramię. Podniosłam oczy ku górze i wtedy zobaczyłam jego twarz. Tak samo idealną jak zawsze.
- Viv.! Co ty tu robisz.? - zapytał, jak gdyby nigdy nic. - Co się stało.?
Wtem poczułam, że do moich oczu zaczynają napływać łzy. Nie wiem czy było to spowodowane 'zdradą' ze strony przyjaciółki czy tym, że po raz któryś już dziś słyszałam ten głos. Głos, za którym tęskniłam aż tak, że bałam się do tego przyznać przed samą sobą.
- Nic się nie stało. - odparłam szorstko, wyrywając się spod uścisku jego ręki i ruszając dalej.

***

- Viv.! - zawołałem, jeszcze zanim zdążyła przejść przez próg kawiarenki, jednak dziewczyna się nie zatrzymała.
Ruszyłem więc za nią. Kiedy wybiegłem na chodnik, nie miałem pojęcia w którą stronę mam iść. Było ciemno, a w około kręciło się sporo osób. Wtem po swojej lewej dostrzegłem coś czerwonego. Pobiegłem w tamtą stronę.
Nie myliłem się. To była ona. Szła w miarę szybkim krokiem, zapinając po drodze swoją czerwoną kurteczkę.
- Viv..! Co się stało.? - spytałem po raz kolejny, doganiając ją.
- Nie mów tak do mnie.! - krzyknęła, nawet się nie zatrzymując. Z jej oczu płynęły łzy. Po makijażu nie było już prawie śladu, powieki przypominały kolorem jej okrycie wierzchnie, a a usta drżały nawet wtedy, gdy nic nie mówiła.
- Viv proszę.! - zawołałem, łapiąc ją za rękę.
Brunetka zatrzymała się, westchnęła głośno i spuściła lekko głowę, by po chwili ją podnieść i spojrzeć mi w oczy.
- Czego chcesz.? - zapytała dziwnie spokojnie, wyswobadzając rękę z mojego uścisku.
- Co się stało.? - odpowiedziałem pytaniem. - Czemu płaczesz.? Ktoś ci coś zrobił.?
Nie widzieliśmy się dwa lata, ale ja wciąż nie mogłem przeżyć, gdy widziałem łzy na jej twarzy.
- Nie o to mi chodziło. - stwierdziła. - Po co tu przyjechałeś.? Czemu akurat "Under the roses".? Czemu zadzwoniłeś.? Czemu akurat takie pytanie.?
Z każdym wypowiadanym słowem, rósł gniew w jej głosie.
- Czemu do cholery.? - wybuchła nagle, a wtedy podszedłem i wbrew jej oporowi ją objąłem.
Viviana od zawsze wydawała mi się silną dziewczyną, zarówno jeśli chodziło o siłę fizyczną, jak i psychiczną. I była taka. Jeszcze nigdy, żadna kobieta nie próbowała wyrwać się z moim objęć w tak brutalny sposób jak ona. Łatwo nie było, ale w przeciągu kilkudziesięciu sekund udało mi się ją okiełznać.
Gdy wreszcie odpuściła, zauważyłem, że wcale nie jest taka silna, jaką zgrywała. Stała oparta głową o moje ramię i płakała. Nie, to za mało. Ryczała jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę i kazano iść spać, w momencie w którym ono bardzo chciało się pobawić.
- Powiesz mi co się stało.? - spytałem delikatnie, kiedy trochę się uspokoiła.
Viv podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
- Nawet gdybym próbowała ci to wytłumaczyć i tak nie zrozumiesz. - powiedziała. - Z resztą co cię to obchodzi.
Już nie płakała. Łzy same ciekły po jej twarzy. Z ruchów ciała dziewczyny wywnioskowałem, że chce, bym ją puścił, więc to zrobiłem.
Kiedy staliśmy naprzeciwko siebie, oboje z ramionami opuszczonymi po bokach, zauważyłem jak się zmieniła. Kiedyś wyglądała tak niewinnie, grzecznie i spokojnie. Teraz po tamtej dziewczynie zostały tylko piwne oczy i wyraz twarzy, gdy coś było nie tak.
Włosy zmienił swoją długość - stały się krótsze - ciało zaokrągliło się tam gdzie trzeba, a ubiór stał się odrobinę bardziej wyzywający. Zmieniła się. Wtedy była cudowna, ale teraz ...
- Dlaczego z góry zakładasz, że nic mnie to nie obchodzi.? - zapytałem, żeby zatrzymać myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie.
- O błagam. - odparła z ironią w głosie. - Nie znamy się od dzisiaj.
- Masz o mnie aż takie złe zdanie.?
- Pozwól, że nie udzielę odpowiedzi na to pytanie. - odrzekła, odwracając głowę w stronę kawiarenki.
W jej progu stali Amelia i Travis. Chyba próbowali wybadać, co się dzieje.
- A teraz proszę daj mi odejść. - powiedziała, spowrotem kierując na mnie wzrok. - I gdybyś mógł, nie nazywaj mnie więcej Viv. - dodała po chwili, po czym ruszyła dalej.
Stałem tam sam jeszcze chwilę, patrząc jak odchodzi.. Czyli jednak nie myślała o mnie za dobrze. Czy ja naprawdę byłem aż tak zły.? Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, te kilka lat temu, nic nie wskazywało na to, że pała ona do mnie jakimś negatywnym uczuciem. Wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, że lubi mnie i to nawet bardziej niż sama zdaje sobie z tego sprawę. Jak było naprawdę.?
- Carl.! - usłyszałem nagle głos brata. Odwróciłem się w jego stronę i zauważyłem, że ręką daje mi znać, żebym wracał.
Nie mogłem zostawić tak Viviany. Musiałem dowiedzieć się, dlaczego się taka stała, czy zrobiłem coś źle prócz tego, że dokonałem wyboru.

***

Nigdy nie płakałam przez chłopaka. Od zawsze wychodziłam z założenia, że żaden z nich nie jest wart moich łez. Do tej pory się udawało. Nawet kiedy zrozumiałam, że Carlon nie jest dla mnie, ani jedna kropla nie popłynęła po moim policzku. Dlaczego więc teraz rozbeczałam się jak wariatka.? I to właśnie przy nim.?
To nie miało sensu. Jego sprawa była zakończona od dwóch lat. Po zakończeniu szkoły średniej zaczęłam 'nowe' życie. Pierwszym krokiem była wyprowadzka z Leeds, drugim znalezienie pracy w kawiarni znajomej mojej mamy, dalej wynajęcie mieszkania razem z Amelią, a po ponad roku - wymarzona praca w radiu.
Tak zostało: dalej mieszkałam w Manchesterze, wynajmowałam mieszkanie - tyle, że już sama - i pracowałam w radiu. Zarabiałam na tyle dobrze, że mogłam zrezygnować z zajęcia w kawiarni.
Można powiedzieć, że moje życie osiągnęło stabilizację.
I właśnie wtedy ponownie wkroczył w nie Carlon. Wróciło wszystko, włącznie z tym, co kiedyś do niego czułam.
Był moją pierwszą prawdziwą miłością. Ukrywałam to przed wszystkimi. Udawałam, że nie obchodzi mnie co robi, z kim i o czym rozmawia, jaki ma humor czy co ciekawego się ostatnio u niego wydarzyło. Mimo to wiele osób zauważało, że coś jest na rzeczy. Prócz niego. Do tej pory nie wiedziałam, czy naprawdę tego nie widział czy po prostu starał się to ignorować. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczałam. Nie chciałam wyjść na wariatkę.
Ciężko mi było go zrozumieć. Jednego dnia zachowywał się, jakbym była jedyną dziewczyną na ziemi. Trzymał się blisko mnie - czasami nawet bardzo blisko - wciąż mnie zaczepiał, przytulał z nienacka, zagadywał o byle co. A następnego sprawiał wrażenie, jakby mnie nie znał.
To bolało. Ale co mogłam na to poradzić.? Starałam się, próbowałam rozmawiać z nim na ten temat. Właśnie. Próbowałam. No cóż. Nie wychodziło. W pewnym momencie zaczęłam jasno dawać mu do zrozumienia, że naprawdę mi na nim zależy. Ale co z tego, skoro on najwidoczniej miał to gdzieś.?
Miałam wtedy w głowie dużo myśli. Mogłam o tym porozmawiać z Amelią albo Kenny'm, ale tego nie zrobiłam. Wiedzieli, że coś jest na rzeczy i zgodnie z tym o co ich prosiłam - nie wtrącali się.
Był koniec trzeciej klasy, kiedy stwierdziłam, że mam dosyć. Ile można uganiać się za facetem, który najwyraźniej nie jest tobą zainteresowany.? Odpuściłam.
A wtedy Carlon zaczął rozumieć. Po półtora roku zaczął rozumieć to, co próbowałam mu powiedzieć przez ten cały czas. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że po prostu przyzwyczaił się do tego, że zawsze byłam blisko, a kiedy zaczęłam się odsuwać, zauważył, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło. I chyba zrozumiał. Sama nie wiem jak, ale nagle staliśmy się parą. I było nawet fajnie. Przez miesiąc, ale jednak. A potem znów wróciliśmy do początkowego stanu rzeczy.
Dlaczego.? Wydaje mi się, że wtedy nie byłam po prostu wystarczająco dobra.
Jego dziewiętnaste urodziny przypadały w ostatni dzień szkoły. To ten dzień wyznaczyłam sobie jako koniec całej tej sprawy, to od tego dnia miałam już o nim nie myśleć, miałam wyrzucić go z pamięci. I w związku z tym zrobiłam kilka niepotrzebych, głupich rzeczy. Choć muszę przyznać, że nie żałuję. Dowiedział się na czym stoi, na czym ja stoję. Szkoda tylko, że to nic nie zmieniło.
Potem wyjechałam i było dobrze. Dopóki znów się nie pojawił.
- Jesteś idiotką. - odrzekłam do swojego odbicia w lustrze, zaraz po tym jak skończyłam brać prysznic.
Taka była prawda. Byłam idiotką, zachowywałam się jak idiotka. Po dwóch latach znów zaczęłam przejmować się debilem, który miał - i pewnie wciąż ma - mnie gdzieś. "Tak nie może być." - powiedziałam w myśli, po czym po raz kolejny przemyłam twarz zimną wodą.
Koniec łez. Koniec przejmowania się byle czym. Jeśli Carlon znów chce się wbić do mojego "przedstawienia" to proszę bardzo. Ale na moich zasadach.

Obudziło mnie walenie do drzwi. I to dosłownie, bo pukaniem tego nie można było nazwać. Leniwie zwlokłam się z łóżka i poszłam otworzyć.
- Czego chcesz.? - spytałam, ledwo uchylając drzwi. Nie musiałam sprawdzać kto stoi po drugiej stronie. To było oczywiste.
- Viv, przepraszam. - zaczęła Amelia, wpadając do mojego mieszkania. - Wiem, powinnam była ci powiedzieć, że jest w mieście. Wiem jak to było, pamiętam. Przepraszam. Po prostu nie chciałam żeby ...
- ... żeby stało się to, co się stało.? - dokończyłam za nią. - Żebym rozbeczała się jak wariatka na jego widok i uciekła, żeby tylko nie musieć zamieniać z nim ani słowa.?
Blondynka stanęła naprzeciwko mnie. W jej oczach widziałam, że chciała dobrze. No cóż. Wyszło jak wyszło.
- Nie chciałam, żeby tak wyszło. - dokończyła. - Przepraszam. Wybaczysz mi.?
No tak. To dobre pytanie. Zastanawiałam się nad tym pół nocy i wydaje mi się, że w końcu podjęłam odpowiednią decyzję.
- Jeśli tego nie zrobię, to kto mnie teraz przytuli.? - spytałam, opuszczając ręce po bokach.
Po chwili tkwiłam już w objęciach przyjaciółki.
- Jest aż tak źle.? - zapytała.
- Nie. - odpowiedziałam. - Już nie.
- Jak to.?
Ami puściła mnie, spoglądając na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
Faktycznie, biorąc pod uwagę mój wygląd - podpuchnięte oczy, rozczochrane włosy, piżama ledwo trzymająca się na ciele - można było sobie coś pomyśleć, ale ja naprawdę czułam się nad wyraz dobrze.
- Było, minęło, poszło. - stwierdziłam, przechodząc do kuchni. - A wczoraj to była chwila słabości. Może kawy.? - spytałam, wstawiając wodę.
Amelia nie przestawała patrzeć na mnie z tą miną. Chciała wiedzieć więcej, dokładniej, chciała dowiedzieć się jak to możliwe, że tak szybko dałam z tym spokój. Ale ja nie miałam zamiaru zaznajamiać jej z tym, co wpadło mi do głowy poprzedniego wieczoru. Jeśli miało wyjść, nikt nie mógł o tym wiedzieć.
Uśmiechnęłam się do niej w miarę szczerze i wtedy chyba mi uwierzyła. Zaczęła nawijać o planach na następne parę dni, a ja przez chwilę poczułam się, jakby nigdy nic.

- Ostatnio zebrało mi się na przemyślenia. - powiedziałam. - To straszne, co w chwilach takich podsumowań przychodzi mi do głowy. Chyba każdy czasem tak ma, nie uważacie.?
Audycja dobiegała końca, a ja chyba pierwszy raz cieszyłam się, że tak się dzieje. Kochałam swoją pracę, ale akurat tego dnia miałam już dosyć wszystkiego. Chyba potrzebowałam przerwy. Odkąd zaczęłam pracę w radiu, nie wzięłam żadnego wolnego dnia. Może wreszcie przyszedł na to czas.?
- Mój czas antenowy powoli się kończy. Tak więc na koniec coś pozytywnego. Napewno spora część z Was oglądała film "Prosto w serce" z 2007 roku. Hugh Grant  jako zapomniana gwiazda lat 80., która ma powrócić poprzez piosenkę, na którą nie ma pomysłu. I tu pojawia się Drew Barrymore, która ma mu pomóc w stworzeniu czegoś niesamowitego. Owocem tego hmm ... romansu jest piosenka "Way back into love". "All I want to do is find a way back into love I can't make it through without a way back into love". Pamiętacie.? Jeśli nie, zaraz sobie przypomnicie. Jeśli macie doła - tak jak ja w tej chwili - gwarantuje, że za moment Wam przejdzie. Bo przecież każdy z nas, nieważne jak bardzo zawiódł się na miłości i jak daleko ją pozostawił, znajdzie do niej swoją własną drogę powrotną. I tego właśnie Wam życzę.
Przycisnęłam odpowiedni przycisk, a z głośników poleciały pierwsze dźwięki wspomnianej piosenki. Lubiłam ją. Zwłaszcza wersję z samego filmu, ze śmiechem Drew w środku. To było takie prawdziwe.
Pozatym przypominała mi ona o tych wszystkich fajnych chwilach, które spędziłam z Carlon'em. Nie było ich dużo, ale serce pamięta.
Oparłam się o oparcie krzesełka na którym siedziałam, zdjęłam słuchawki z uszu i przymknęłam oczy.
Moje życie było fajne. Wymarzona praca zdobyta - bądź co bądź - fartem, z której można było wyżyć i jeszcze dużo zostawało, wspaniali znajomi, własne mieszkanie ... W sumie nie mogłam na nic narzekać. A jednak czegoś brakowało.
- Viviana.?
Prawie podskoczyłam, kiedy przez głośnik usłyszałam głos Kenny'ego.
- Tak.? - odparłam, wychodząc ze studia. - Skończyłeś już.? - spytałam, widząc, że zbiera rzeczy do torby z którą przyszedł.
- Wziąłem dziś wolne. Nie opuściłem żadnego wieczoru od długiego czasu. Kiedyś w końcu trzeba odpocząć. - odpowiedział, zapinając torbę. - To jak.? Może jednak dasz się namówić na jakiegoś drinka czy coś.? Dawno nie rozmawialiśmy tak poza pracą.
Miał rację. Czasami miałam wrażenie, że do mnie zarywa i niezbyt mi się to podobało, ale mimo wszystko był moim przyjacielem.
- Piwo. - powiedziałam. - Żaden drink. Piwo.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym otworzył drzwi i wskazał na nie ręką, dając mi tym samym znak, żebym poszła pierwsza. Chwyciłam swoją wcześniej spakowaną torbę i wyszłam.

- No to słucham. - powiedział Kenny, zaraz po tym, jak barman podał nam dwa piwa. Siedzieliśmy w jednym z barów, do których chodziliśmy jeszcze za czasów mojej pracy w kawiarni. Lubiłam to miejsce, choć ostatnimi czasy nie bardzo miałam czas - i chęci - by je odwiedzać.
- Ale co.? - spytałam, po czym wzięłam porządny łyk lekko brązowego napoju.
Kenny powtórzył mój ruch, po czym stwierdził:
- Dziś na antenie. Powiedziałaś, że masz doła.
- Aa, to.
Mimowolnie spuściłam lekko głowę. Tak, mogłam spodziewać się tego, że mnie o to zagadnie. Ostatnimi czasy mało rozmawialiśmy o czymś innym niż praca. Nie był na bieżąco. Ale czy ja chciałam żeby akurat w tej sprawie był.?
- Viviana, co jest.? - zapytał, przysuwając się bliżej mnie. - Chyba mi możesz powiedzieć, prawda.?
Ton jego głosu sprawił, że miałam ochotę opowiedzieć mu wszystko od początku do końca, bez zatajania czegokolwiek. W końcu to facet. Może jakoś by mi to wytłumaczył, pomógł psychicznie.
- Spójrz na mnie. - poprosił. - Chodzi o Carl'a, tak.? - usłyszałam, kiedy moje oczy zrównały się poziomem z jego oczami.
Już chciałam zapytać skąd wie, ale uświadomiłam sobie, że przecież nie jest głupi i zapewne pamięta jeszcze czasy szkolne. Pozatym jeśli chodzi o cokolwiek związanego ze mną, zwłaszcza o przygnębienie, zwykle w grę wchodził pan Lynch. To był fakt powszehnie znany wśród moich najbliższych przyjaciół. Tyle, że nie do końca wiedzieli czemu akurat on.
- Czemu zawsze musi chodzić o niego.? - odpowiedziałam pytaniem. - To było dwa lata temu. Ludzie się zmieniają. - dodałam, a po chwili usłyszałam za sobą:
- Właśnie Viv, ludzie się zmieniają.

niedziela, 29 września 2013

2.

Moje mieszkanie nie było duże. Kupując je nie miałem zamiaru zabawienia w Manchesterze zbyt długo. Chciałem się odciąć od Leeds, od tego wszystkiego co mnie tam otaczało. Czy się udało.? Po części. Mieszkając tu już od paru miesięcy zrozumiałem, że od niektórych rzeczy czy wspomnień po prostu nie da się uciec.
Kiedy wszedłem do domu, uderzyło mnie poczucie gorąca, które w nim panowało. "Pewnie zaczynają grzać." - pomyślałem, podchodząc do okna i otwierając je na całą szerokość. Mieszkałem na czwartym piętrze, dziesięcio-piętrowego budynku w nieco rzadziej zamieszkanej dzielnicy miasta. To miało swoje plusy i minusy. Co prawda żeby dostać się na drugi koniec Manchester'u - czyli do pracy - musiałem przejeżdzać przez samo centrum, które to zwykle było zablokowane przez niezliczoną ilość samochodów, ale za to widoki z okna w salonie miałem niesamowite. Za nim rozciągał się obraz na ogromny park, dla którego tłem były całe dziesiątki budynków miasta. Zwłaszcza wieczorami, kiedy wszystkie one błyszczały swoim nocnym światłem, a nad nimi wisiał księżyc, całość sprawiała niesamowite wrażenie.
Oparłem się o parapet i wyglądając przez okno rozmyślałem o Vivianie. Matko, jak ja dawno jej nie widziałem. "Pewnie bardzo się zmieniła." - myślałem, wpatrując się w parę, która właśnie przechadzała się jedną z alejek parku. Wyglądali na szczęśliwych. Szli objęci, co chwila wymieniając się spojrzeniami.
Nagle coś mnie tknęło: "Przecież jesteś chłopakiem.! Takie coś nie powinno robić na tobie wrażenia.!" - podpowiadało mi coś w środku. Ale prawda była taka, że robiło. Zacząłem zastanawiać się, czy to możliwe, żebym ja kiedyś był tak szczęśliwy. Żebym mógł po prostu przechadzać się po parku, mając gdzieś wszystko co mnie otacza, a u mojego boku byłaby dziewczyna, która sprawiałaby, że codziennie na mojej twarzy pojawiałby się uśmiech.
- Z Vanessą nigdy tak nie było. - powiedziałem na głos. Spotykaliśmy się dwa lata. I teoretycznie było nam dobrze. Teoretycznie. Chodziliśmy na spacery, trzymaliśmy się za ręce, robiliśmy różne inne rzeczy, które robią ludzie w sobie zakochani. I tu, po tym czasie rodzi się pytanie: czy ja naprawdę ją kochałem.?
Ostatnio się nad tym zastanawiałem i w końcu doszedłem do wniosku, że to było tylko zauroczenie.
Kiedy ją poznałem była ... po prostu zapierało mi dech w piersi na sam jej widok. Potem poznałem ją trochę lepiej i stwierdziłem, że u mojej dziewczyny ładny wygląd musi iść w parze z inteligencją i paroma innymi rzeczami. Nie, nie była głupia. Była osobą o specyficznym charakterze, trudną do zrozumienia. Zresztą to akurat zostało jej do teraz.
Niby rozmawialiśmy dużo, ale nasze rozmowy były raczej ogólne i nie można było wyciągnąć z nich nic konkretnego, co mogłoby się kiedyś przydać. Za to Viv ...
Z nią było inaczej. Mało rozmawialiśmy, ale jeśli już dochodziło do konwersacji, zawsze po jej zakończeniu myślałem o tym długo, analizując każde słowo, które padło z jej ust. Każde miało jakieś swoje znaczenie, sens czasami ukryty bardzo głęboko. Tym się różniły. Van i Viv.
Która była lepsza.? Z mojego punktu widzenia obie były wspaniałe na swój sposób. Choć muszę przyznać, że z tą drugą było inaczej niż z każdą inną dziewczyną, z którą miałem wcześniej doczynienia. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak szczerej dziewczyny. Żadna nie była tak ... oryginalna jak ona. I to, co zrobiła w czasie przedstawienia na zakończenie naszej nauki w szkole średniej ... Wątpie, żeby znalazła się druga taka, która by się na to odważyła.

Za chwilę miała być moja kolej. Stojąc tam za kulisami, trzymając w ręku mikrofon i próbując nie zapomnieć tekstu zastanawiałem się, czemu ja się na to zgodziłem. "Będą mieli niezłą bekę." - przeszło mi przez myśl, kiedy Annie, przewodznicząca klas maturalnych mnie zapowiadała. Wyobraziłem sobie wtedy miny moich kolegów w momencie, kiedy w środku trwania piosenki nagle milknę. Ich śmiechy, wzrok .. To mnie przerażało. Szybko wygoniłem to z myśli, wziąłem głęboki oddech i odważnym krokiem zająłem swoje miejsce na środku sceny. 
Nagle nastała okropna cisza. Przełożyłem mikrofon z lewej do prawej ręki i dałem znać Kenny'emu, naszemu dzźwiękowcowi, że mogę zaczynać. Kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki "Creep" Radiohead, doszło do mnie, że już nie ma odwrotu. "Albo zrobisz to porządnie, albo daj sobie z tym spokój." - podpowiedziało mi coś w środku. I zacząłem:

When you were here before,
couldn't look you in the eye.
You're just like an angel,
your skin makes me cry.

Śpiewając tą część, zacząłem powoli wodzić wzrokiem po ludziach siedzących przede mną. Już miałem brać się na kolejny kawałek utworu, kiedy usłyszałem to charakterystyczne "Ohhh". Spojrzałem prosto przed siebie i wtedy ją zobaczyłem. Stała na samym końcu, przy drzwiach. W ręku trzymała drugi mikrofon. Nagle zaczęła śpiewać:

You float like a feather,
in a beautiful world
I wish I was special,
you're so fucking special.

Śpiewając, robiła wolne kroki w moim kierunku. Była ubrana w granatową koszulę z długimi rękawami, włożoną w obcisłe, czarne rurki. Jej kasztanowe włosy spływały falami po bokach twarzy, a z wyrazu jej oczu można było odczytać, że wie o czym śpiewa. 
W połowie refrenu stała już dwa kroki ode mnie, na scenie. Początkowo - czyli kiedy minęła pierwsza fala zaskoczenia - nie wiedziałem co robić. Miałem zaśpiewać to sam. Przecież oryginalnie ta piosenka była przeznaczona dla jednej osoby. Wtem przypomniało mi się, że pewnego razu Viviana wysłała mi na fb link do tego utworu w wersji z jakiegoś muzycznego serialu. Tam akurat utwór ten wykonany został w duecie. Wiedziałem to, bo od niechcenia go przesłuchałem. 
Postanowiłem więc improwizować i powiem szczerze, jeszcze nigdy wcześniej tak dobrze się nie czułem. Śpiewając niektóre wersy patrzyłem jej w oczy i widziałem w nich, że ona czuje to samo co ja w tamtej chwili. 
Gdy skończyliśmy, po prostu opuściłem mikrofon i stałem tam, wpatrując się w moją towarzyszkę. Minęła chwila zanim się ogarnąłem. Gdy spojrzałem na publikę, rozległy się brawa. Jeszcze raz zerknąłem na Vivianę i nie czekając na nic więcej zszedłem ze sceny. 

Zrozumiałem wtedy coś ważnego. Szkoda tylko, że zapomniałem o tym wybierając drogę, którą właśnie podążałem. Lecz czy aby napewno było już za późno.?

***

Wspomniania tamtych chwil bolały. Biorąc jeszcze pod uwagę to, że jedne przynosiły ze sobą drugie ... Ogólnie nie było łatwo. Ale przecież byłam Vivianą Bruce. Nie mogłam dać się głupim obrazom, pojawiającym się znienacka w mojej głowie. O nie. Te czasy minęły i już nie wrócą.
Postanowiłam o tym nie myśleć i - co dziwne - nawet mi się to udawało. Widocznie po tych dwóch latach umiejętność radzenia sobie w takich przypadkach miałam już we krwi. Po skończonej audycji tradycyjnie wróciłam do domu i wzięłam się za przygotowywanie materiału na następny dzień.
Tak, mogłam to zrobić następnego dnia. Ale lepiej myślało mi się w nocy. Gdy wstawałam rano miałam czas dla siebie. Przynajmniej teoretycznie.
Byłam w trakcie przeglądania nowości na YT, kiedy zadzwonił mój telefon.
- Masz jutro czas.? - usłyszałam po przyłożeniu aparatu do ucha, zanim jeszcze powiedziałam "słucham".
- Zależy o co chodzi. - odpowiedziałam. Nie musiałam pytać kto to. Głos Ameli - mojej przyjaciółki - poznałabym wszędzie. Pozatym tylko ona była zdolna dzwonić do mnie o takiej porze i dobrze wiedząc, że pracuję.
- Muszę się czegoś napić. - powiedziała.
- Proponuje wody. Duże ilości. - stwierdziłam, nie przerywając poszukiwań.
- Dlaczego akurat duże ilości.? - spytała. - Zresztą nie ważne. Kawa, chodziło mi o kawę. Musimy pogadać.
- Teraz rozmawiamy. - odparłam, notując kilka rzeczy w zeszycie leżącym obok.
- Dobrze wiesz, że nie o taką rozmowę mi chodzi. To nie jest temat na telefon.
- Ami, muszę opracować coś na jutro. Możesz jaśniej.? - spytałam odkładając długopis.
- Jutro o 10 u mnie.. - odrzekła i zanim zdążyłam coś powiedzieć, rozłączyła się.
Cała Amelia. Zawsze wszystko musiało iść po jej myśli. Była uparta, ale to chyba dzięki temu zaszła tak daleko. Była właścicielką dobrze prosperującej kawiarenki o nazwie "Under the roses", miała wspaniałego narzeczonego i ogólnie życie układało się jej pomyślnie. Zazdrościłam jej. Po prostu jej zazdrościłam.
Kiedy skończyłyśmy rozmawiać, stwierdziłam, że dziś już nic nie wymyślę. Wyłączyłam więc laptopa i wskoczyłam do łóżka. Kiedy tylko zamknęłam oczy, w mojej wyobraźni pojawił się obraz.
Najpierw oczy. Tak cudownie zielone, jak łąka u babci, na którą często chodziłam się bawić w dzieciństwie.
Potem uśmiech. Żaden widziany czy wcześniej czy później nie był tak szczery i po prostu piękny.
Czekoladowe włosy, które zawsze chciałam potargać, lecz za nic nie mogłam tego zrobić.
Ramiona. Śniłam o tym, żeby kiedyś się w nich znaleźć, poczuć się tak, jak się jeszcze nigdy nie czułam.
Wreszcie całość.
Carl. Carlon Lynch. Chyba jako jedna z nielicznych, zwracałam się do niego pełnym imieniem. Nie umiałam powiedzieć dlaczego, ale wolałam tę dłuższą wersję.
Mimo zamkniętych oczu, miałam wrażenie, że stoi przede mną. Co chwila spogląda, a po chwili odwraca głowę w drugą stronę. I ta jego mina ... Chyba się ze mną droczył.
Nie potrafiłam wyrzucić z głowy jego obrazu. Już nie.
Przez pierwsze parę miesięcy był wszędzie, poczynając od pierwszego lepszego programu w telewizji, a kończąc na bohaterze przypadkowo wybranej książki. To było jak obsesja. Moja własna obsesja, o której nikt nie wiedział. Z czasem mi to przeszło, choć szczerze do tej pory nie wiem jak. Nie, to nie wydarzyło się z dnia na dzień. Ta sprawa wymagała dużo samozaparcia, motywacji i siły, której pokłady jakimś cudem w sobie znalazłam.
Nie myślałam o nim bardzo długo. Nawet jeśli już, to tylko przez moment, tak niezobowiązująco. Niemyślenie o nim przychodziło mi tak łatwo, jak strzepnięcie ze spodni niepotrzebnego paproszka.
Ale odkąd zobaczyłam te oczy ... To podziałało jak zapłon. Momentalnie w głowie zaczęły pojawiać się niechciane wspomnienia. I te dobre i te złe. Nie chciałam ich, ale wiedziałam, że przed nimi nie ucieknę.
Dałam się więc ponieść wyobraźni i zasnęłam w mgnieniu oka.

Kawiarenka "Under the roses" na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Beżowe ściany na których regularnie porozwieszane zostały zdjęcia ikon muzyki i kina; proste, czteroosobowe stoliki poustawiane zarówno przy ścianach jak i na środku pomieszczenia; czerwone zasłony spływające lekko po obu stronach okien oraz sufit, na którym namalowane zostały niezliczone ilości czerwonych róż.
Amelia włożyła dużo pracy - i pieniędzy - w urządzenie tego miejsca.
Po wejściu przywitał mnie Mark, jeden z kelnerów. Zamieniwszy z nim kilka słów, dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest w kuchni. Jeszcze zanim tam dotarłam, usłyszałam jej narzekanie:
- Tak nie może być.! - niemal krzyczała. - Sophie dobrze wie, że dziś wieczorem mamy imprezę. Mogła mnie uprzedzić, że jej nie będzie. Gdzie ja teraz znajdę jeszcze jedną kelnerkę.?
- Ami, ona wczoraj nie wiedziała, że obudzi się z czterdziesto-stopniową gorączką. - odpowiedział jej Joseph, jeden z dwóch kucharzy. - Nie możesz obwiniać jej za to, że zachorowała. Pozatym damy sobie radę bez niej.
- Co jest.? - spytałam, wkraczając do pomieszczenia w którym pachniało kawą i malinami. - Dziś ciasto malinowe.? - zwróciłam się do Joseph'a.
- Yep. - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
- Sophie zachorowała. - stwierdziła Amelia, nie zwracając uwagi na to drugie pytanie. - A mi brakuje jednej kelnerki.
- Mówiłam, żebyś zatrudniła kogoś jeszcze, ale stwierdziłaś, że i tak sporo tu ludzi. - powiedziałam.
Ami zatrudniała dwóch kucharzy - Joseph'a i Daniel'a - kelnerkę - Sophie - kelnera - Marka i barmana - Bobby'ego. Sama była każdym po trochu, włączając w to osobę, która była odpowiedzialna za wyposażenie szafek w kuchni. Uważałam, że to za dużo jak na jedną osobę, ale jej taki stan rzeczy widocznie odpowiadał. No, może prócz tych paru sytuacji, kiedy to coś szło nie tak.
Pomagałam jej jak mogłam i pewnie tym razem też bym to zrobiła - zwłaszcza jeśli chodziło o wieczór - ale moja praca nie przewidywała pojedyńczych, wolnych dni.
- Wiem co mówiłam. - odrzekła blondynka, wlewając świeżo zaparzonej kawy do filżanki stojącej na jednym z blatów. - I nadal tak twierdzę. - dodała, by po chwili zniknąć gdzieś na sali.
- Przejdzie jej. - odparłam w stronę Daniel'a, którego zachowanie Ameli po prostu bawiło. To właśnie dzięki jego poczuciu humoru, atmosfera pracy w kawiarence była tak przyjemna. Jakby źle nie było, Daniel zawsze potrafił rozładować napięcie chociażby swoim wyrazem twarzy.
Zdjęłam cienką kurtkę, którą miałam na sobie i wraz z torbą zostawiłam ją na wieszaku na zapleczu, po czym wokół bioder zawiązałam sobie fartuch należący do Sophie.
- Co ty robisz.? - zapytała moja koleżanka, gdy pojawiłam się za barem.
- Póki trochę tego nie ogarniesz, chyba nie mam co liczyć na rozmowę. - odparłam, po czym zwróciłam się do mężczyzny, który pojawił się po drugiej stronie lady. - W czym mogę pomóc.?
Obsłużenie kilku osób zajęło mi piętnaście minut. Zbierałam zamówienia, przynosiłam rachunki, przyjmowałam pieniądze. Gdy skończyłam, na horyzoncie pojawił się Mark.
- Możesz wziąć ten pod oknem?. - rzucił w moją stronę, mijając mnie z tacą pełną pustych filżanek i talerzyków po cieście.
- Jasne. - odparłam, biorąc do ręki notes oraz długopis i ruszając we wskazaną stronę.
- W czym mogę pomóc.? - spytałam, nie podnosząc wzroku znad kartki, którą trzymałam w dłoni.
Gdy przed dłuższą chwilę nie uzyskiwałam odpowiedzi, spojrzałam na osobę, siedzącą przede mną.
Mężczyzna około dwudziestki, krótkościęty brunet w garniturze. Spoglądał w kartę, na której wypisane były produkty oferowane przez "Uder the roses".
- Chciałbym porozmawiać z właści ... - zaczął, ale podniósł głowę i wtedy przerwał.
Miałam wrażenie, że wytrzeszczył oczy na mój widok. Nie, nie byłam aż taka piękna i wydaje mi się, że do tych najbrzydszych też nie należałam. Początkowo nie wiedziałam dlaczego tak zareagował, ale potem zrozumiałam.
- Viviana. - powiedział trochę ciszej niż normalnie. I wtedy go poznałam. Na dźwięk swojego imienia dochodzącego z jego ust, wypadł mi długopis. Automatycznie nachyliłam się, żeby go podnieść, a on zrobił to samo, tylko szybciej.
- Dziękuję. - powiedziałam, gdy podał mi długopis. - A tak w ogóle to cześć. - wysiliłam się na nieco milszy ton.
- Nie wiedziałem, że tu pracujesz. - odparł. - Może usiądziemy.? - zaproponował, bo oboje staliśmy.
- Nie. Ja ... Ja tylko pomagam Ameli. - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Nie wiedziałam jak możliwe było to, że go nie poznałam. Dobrze, zmienił się. Zmężniał, rysy jego twarzy się zarysowały, miał lekki zarost i włosy nieco dłuższe niż kiedyś. I oczywiście garnitur. Zwykle widywałam go raczej w luźnych podkoszulkach i jeansach. A tu proszę. Garnitur.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Nagle przy moim boku pojawiła się Amelia.
- Carlon, cześć.! - przywitała się z nim. - Myślałam, że widzimy się później. - dodała, a wtedy spojrzałam na nią z boku.
Wiedziała, że jest gdzieś w mieście. Wiedziała też, jak to z nami było. A mimo to nie raczyła powiadomić mnie o tym, że mogę go gdzieś tu spotkać. Amelia. Zawiodłam się na niej. Pierwszy raz w życiu się na niej zawiodłam.
- Tak, wiem. - stwierdził Lynch. - Ale chciałem się jeszcze upewnić co do paru rzeczy. Może usiądziemy.? Viviana.? - zwrócił się do mnie.
Nie przestawałam patrzeć na przyjaciółkę, a ona chyba specjalnie unikała mojego wzroku.
- Co.? Ja.? - spytałam, po chwili zamyślenia. - Nie, ja muszę już lecieć. Mam jeszcze sporo pracy.
Ostatni raz spojrzałam na niego, po czym szybkim krokiem udałam się na zaplecze skąd wzięłam swoje rzeczy, by za moment wyjść z kawiarenki bez pożegnania.

***

- Viv.! - zawołała Amelia. Dziewczyna jednak nie zareagowała. Już jej nie było. Po spojrzeniu, które kierowała w stronę koleżanki odniosłem wrażenie, że jest na nią zła. Tylko dlaczego.?
Nigdy nie widziałem, żeby się chociaż posprzeczały, a znałem je od pięciu lat, z czego przez dwa ostatnie nie miałem zielonego pojęcia co się u nich dzieje.
- Coś się stało.? Zrobiłem coś nie tak.? - spytałem delikatnie, kiedy siedzieliśmy przy jednym ze stolików.
- Nie. - odparła Ami. - Ona ma ... dużo pracy i ogólnie ...
- Rozumiem. - powiedziałem, kończąc tym samym jej próby wytłumaczenia przyjaciółki.
- Może kawę.? - zaproponowała blondynka.
- Nie, nie trzeba. Chciałem się tylko upewnić co do wieczoru.
Amelia organizowała imprezę urodzinową mojego szefa i jednocześnie starszego brata, Travis'a. To miała być niespodzianka, taki prezent ode mnie.
- Wszystko idzie dobrze. - odrzekła dziewczyna. - Zamykamy o siódmej, a przed ósmą ma przyjechać tort. Wszyscy będą na ósmą, a około wpół do dziewiątej wpadniesz tu z Travis'em na kawę. I wtedy zacznie się zabawa.
- Idealnie. - powiedziałem, choć jeśli chodzi o urodziny mojego brata, w głowie została mi tylko godzina na którą miałem go przyprowadzić do "Under the roses".

***

- Wszystko dobrze.? - spytał Kenny, podczas przerwy.
- Tak. - odparłam, nie spoglądając nawet w jego stronę. Zaczęłam przeglądać swoje notatki. Musiałam się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej.
Carlon. Nie widziałam go dwa lata. Zapomniałam o nim. Przynajmniej próbowałam. I nawet się udawało. A kiedy osiągnęłam - w miarę - równowagę psychiczną, pojawił się znikąd. W dodatku Amelia o tym wiedziała. Nie wiem, co bolało bardziej: świadomość, że facet który kiedyś złamał mi serce jest blisko, czy fakt, że moja przyjaciółka wiedziała jak bolesne było to dla mnie przeżycie, a mimo to zataiła przede mną ten fakt. Bądź co bądź, miałam przeczucie, że coś się zdarzy.

***

- Tak jak wcześniej wspominałam, dziś dzień odpowiadania na pytania zadawane przez Was. Jeśli coś Was gnębi, macie jakiś problem czy po prostu chcecie się czegoś dowiedzieć, dzwońcie. 888-90-569. A teraz Jessie J i "Wild".
Głos Viv roznosił się po całym samochodzie. Sam nie wiem, czemu tego słuchałem. Miałem co innego do roboty. Musiałem skończyć sprawozdanie, ogarnąć się trochę, a potem przekonać jakoś Travis'a, żeby dał się wyciągnąć na coś mocniejszego. Właśnie. Miałem. A zamiast tego siedziałem na parkingu przed firmą, słuchając radia.
Kiedy piosenka była mniej więcej w połowie, wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić godzinę. 18.59. Za półtorej godziny miałem świetnie bawić się na urodzinach brata. Rzuciłem aparat na siedzenie obok.
Nagle coś wpadło mi do głowy. Szybko chwyciłem go i wpisałem odpowiedni numer. Cudem, niemalże od razu dostałem się na linię.

***

- Witaj. - powiedziałam, gdy połączyłam się ze słuchaczem który właśnie dzwonił. - Jakie jest Twoje pytanie.?
- Czy uważasz, że ludzie zasługują na drugą szansę.?
Nie musiałam pytać o imię. Dobrze wiedziałam do kogo należał ten głos. Słyszałam go już tego dnia. Na chwilę odebrało mi mowę. Nie spodziewałam się usłyszeć go na linii.
- Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę. - odrzekłam, gdy minęła pierwsza fala zaskoczenia. - Ale jeśli ktoś miał tych 'drugich szans' już kilka, a mimo to wciąż popełnia jeden i ten sam błąd, to chyba raczej nie ma sensu dalej się w to bawić.
Czemu o to pytał.? Co to miało znaczyć.? Po co w ogóle zadzwonił.?
- A co, jeśli osoba, która prosi o drugą szansę się zmieniła, zrozumiała swój błąd i chce wszystko naprawić.?
- W takim wypadku trzeba się dobrze zastanowić. - stwierdziłam. - Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Po chwili milczenia po obu stronach usłyszałam tylko: "Dziękuję za radę." i to by było na tyle. Rozłączył się, a ja szybko odebrałam następny telefon. I następny, i następny, i następny. W sumie cztery. Potem puściłam trzy piosenki, a w czasie ich trwania próbowałam opanować swoją psychikę.
Chciałam krzyknąć: on wrócił.!! ale stwierdziłam, że zabrzmiałoby to conajmniej dziwnie. Nie był przecież potworem. Był tylko człowiekiem, dla którego kiedyś straciłam głowę. A on to olał i w sumie tak skończyła się ta wcale nie piękna historia.